Od dziecka słyszałam w szkole, że grube książki są nudne, okropne i w ogóle powinno się je spalić. To zdziwienie w oczach koleżanek i kolegów z klasy, kiedy łykałam jak szalona te wszystkie opasłe tomiszcza - bezcenne! Bo jak można czytać coś, co ma powyżej 150 stron?
Otóż można.
Postanowiłam sprawdzić, jak wiele umiarkowanie grubych książek znajdę w swoich skromnych kieleckich zbiorach. I wiecie co? Chyba tego sporo.
(z góry przepraszam za jakość, na końcu wpisu będą zbliżenia ;))
Postanowiłam rozpisać sobie wady i zalety grubych książek. Średnio na jeża wyszło mi z wadami, za to zalet jest sporo!
Wady:
- ciężar,
- objętość zajmująca miejsce w bagażu - jeśli wyjeżdżamy (nie dotyczy e-booków),
- opasłe e-booki czyta się gorzej niż opasłe tomiszcza drukowane,
- chu...de książki nie mają pękających grzbietów. Wcale nie chciałam napisać o pękających grzbietach, używając wulgaryzmu. Wcale. No dobra, żartuję. Chciałam. Bo taka prawda.
Zalety:
- objętość starcza na wiele godzin delektowania się lekturą,
- można wypić przy czytaniu dużo herbaty/kawy, a przecież nawadnianie organizmu jest ważne ;),
- jest co czytać, nawet wtedy, kiedy zabierasz na wyjazd jedną książkę,
- fajnie leży w rękach - zwłaszcza tom wydany w twardej oprawie,
- stos grubych książek może udawać stolik nocny,
- samoobrona! Jak komuś przyfasolisz takim tomiszczem, możesz go naprawdę nieźle uszkodzić...
- ...albo on Ciebie... No dobra, to wada.
- cena nie różni się od ceny cienkiej książki,
- wymówka "Nie mogę teraz, bo czytam" starcza na dłużej,
- jeśli książka jest wciągająca, nie chcesz się od niej odrywać - czyli przepadasz na cały dzień. Albo kilka dni,
- autor jest w stanie przedstawić szczegóły, które normalnie by pominął.
Tu następuje cytat z Królowej Adosławy, która obchodzi dziś kolejne osiemnaste urodziny, a która wczoraj wręczyła mi "Zaginioną dziewczynę" jako prezent urodzinowy:
"Niektórzy się zastanawiają: o czym można tak dużo (i grubo) pisać. Ale inaczej nie da się w książce zawrzeć wszystkich elementów, które są bardzo istotne dla takich książek jak chociażby "Zaginiona dziewczyna'..."
(Całusy, Aduś :* Czy teraz, kiedy o Tobie napisałam, cieszysz się jeszcze bardziej z przyjaźni ze mną?)
Reasumując, grube książki są naprawdę fajne. Wymiatają. I może czytanie ich zajmuje więcej czasu, a mnie życia nie starczy, żeby przeczytać wszystko to, co mam w swoich zbiorach, ale przysięgam - spróbuję! Nawet za cenę grubej Karoliny, która gromadzi tłuszczyk, siedząc na kanapie i pochłaniając to wszystko.
(P. właśnie mi zasygnalizował, że taka opcja nie wchodzi w rachubę, więc... Trochę ruchu nie zaszkodzi! Przecież można czytać w wielu miejscach i pozycjach :D)
Takie drobne porównanie - najcieńsza Gaskell i Flynn :)
A teraz część dla czytelników pełnoletnich - bo erotyczna - ZBLIŻENIA (przepraszam za jakość, srajfon odmawia mi już posłuszeństwa, a i wywaliłam się do tyłu w pewnym momencie - chyba z wrażenia... I wielkie sorry za brak np. Hardego Portiera, znaczy "Harry'ego Pottera" - został u Rodziców. A jest objętościowo, jak wiadomo, dosyć ciekawy):
(tak, to tu mną zachwiało :D)
Życzę Wam jak najwięcej takich grubych, wciągających książek! Cienkich też Wam życzę dużo, bo jakby nie było - książka to książka. Nie ma dyskryminacji :)