piątek, 28 listopada 2014

Grubsze znaczy lepsze!

I nie chodzi tu o słynne "kochanego ciałka nigdy za wiele"/"to nie tłuszczyk, to erotyczna powierzchnia użytkowa". Choć tak właśnie podchodzę do tych spraw ;) Dziś chodzi mi głównie o grube książki i ich deprecjonowanie przez wiele osób.

Od dziecka słyszałam w szkole, że grube książki są nudne, okropne i w ogóle powinno się je spalić. To zdziwienie w oczach koleżanek i kolegów z klasy, kiedy łykałam jak szalona te wszystkie opasłe tomiszcza - bezcenne! Bo jak można czytać coś, co ma powyżej 150 stron?

Otóż można.

Postanowiłam sprawdzić, jak wiele umiarkowanie grubych książek znajdę w swoich skromnych kieleckich zbiorach. I wiecie co? Chyba tego sporo.


(z góry przepraszam za jakość, na końcu wpisu będą zbliżenia ;))

Postanowiłam rozpisać sobie wady i zalety grubych książek. Średnio na jeża wyszło mi z wadami, za to zalet jest sporo!

Wady:
- ciężar,
- objętość zajmująca miejsce w bagażu - jeśli wyjeżdżamy (nie dotyczy e-booków),
- opasłe e-booki czyta się gorzej niż opasłe tomiszcza drukowane,
- chu...de książki nie mają pękających grzbietów. Wcale nie chciałam napisać o pękających grzbietach, używając wulgaryzmu. Wcale. No dobra, żartuję. Chciałam. Bo taka prawda.

Zalety:
- objętość starcza na wiele godzin delektowania się lekturą,
- można wypić przy czytaniu dużo herbaty/kawy, a przecież nawadnianie organizmu jest ważne ;),
- jest co czytać, nawet wtedy, kiedy zabierasz na wyjazd jedną książkę,
- fajnie leży w rękach - zwłaszcza tom wydany w twardej oprawie,
- stos grubych książek może udawać stolik nocny,
- samoobrona! Jak komuś przyfasolisz takim tomiszczem, możesz go naprawdę nieźle uszkodzić...
- ...albo on Ciebie... No dobra, to wada.
- cena nie różni się od ceny cienkiej książki,
- wymówka "Nie mogę teraz, bo czytam" starcza na dłużej,
- jeśli książka jest wciągająca, nie chcesz się od niej odrywać - czyli przepadasz na cały dzień. Albo kilka dni,
- autor jest w stanie przedstawić szczegóły, które normalnie by pominął.

Tu następuje cytat z Królowej Adosławy, która obchodzi dziś kolejne osiemnaste urodziny, a która wczoraj wręczyła mi "Zaginioną dziewczynę" jako prezent urodzinowy:

"Niektórzy się zastanawiają: o czym można tak dużo (i grubo) pisać. Ale inaczej nie da się w książce zawrzeć wszystkich elementów, które są bardzo istotne dla takich książek jak chociażby "Zaginiona dziewczyna'..."

(Całusy, Aduś :* Czy teraz, kiedy o Tobie napisałam, cieszysz się jeszcze bardziej z przyjaźni ze mną?)

Reasumując, grube książki są naprawdę fajne. Wymiatają. I może czytanie ich zajmuje więcej czasu, a mnie życia nie starczy, żeby przeczytać wszystko to, co mam w swoich zbiorach, ale przysięgam - spróbuję! Nawet za cenę grubej Karoliny, która gromadzi tłuszczyk, siedząc na kanapie i pochłaniając to wszystko.

(P. właśnie mi zasygnalizował, że taka opcja nie wchodzi w rachubę, więc... Trochę ruchu nie zaszkodzi! Przecież można czytać w wielu miejscach i pozycjach :D)


Takie drobne porównanie - najcieńsza Gaskell i Flynn :)



A teraz część dla czytelników pełnoletnich - bo erotyczna - ZBLIŻENIA (przepraszam za jakość, srajfon odmawia mi już posłuszeństwa, a i wywaliłam się do tyłu w pewnym momencie - chyba z wrażenia... I wielkie sorry za brak np. Hardego Portiera, znaczy "Harry'ego Pottera" - został u Rodziców. A jest objętościowo, jak wiadomo, dosyć ciekawy):



(tak, to tu mną zachwiało :D)






Życzę Wam jak najwięcej takich grubych, wciągających książek! Cienkich też Wam życzę dużo, bo jakby nie było - książka to książka. Nie ma dyskryminacji :)

środa, 26 listopada 2014

Książkowo - urodzinowo :)

Podstawowe życzenie od moich znajomych brzmiało: "jeszcze więcej książek!". I wiecie co? Spełniło się. W południe odebrałam wyczekaną paczkę z Arosa.


Dokupiłam też urodzinowe wino ;) 
(Dziś nie proszono mnie o dowód - sprzedawczyni zna mnie od lat...)

Przede wszystkim - NIGDY nie czytałam książek Elizabeth Gaskell. Wiem, że obok Jane Austen i sióstr Bronte jest chyba najbardziej znaną angielską pisarką XIX-wieczną, ale jakoś mi umykało wszystko to, co stworzyła. "Panie z Cranford" chciałam kupić już kiedyś, przez zwracające uwagę wydanie, ale sobie odpuściłam. I dobrze. Teraz mam piękny komplet :)

"Żony i córki" miałam jako e-book z publio.pl, ale takie opasłe tomiszcza jako e-booki czyta mi się kiepsko, więc zaczynałam, czytałam kilka stron i odpuszczałam. I tak kilka razy. "Północ i południe" jest z kolei porównywane do "Ziemi obiecanej", więc jestem tego bardzo ciekawa.

No i te piękne wydania... Obwoluty są CUDOWNE, ale zakochałam się na amen w samych okładkach, kiedy oczywiście - jak to ja - zdjęłam obwolutę.


Choć nie przepadam za typowo babskimi okładkami, ba, uważam je za tandetne, tak te są po prostu przepiękne. Jednocześnie bardzo ozdobne i bardzo proste. Wydanie - bajka. Wydanie - ideał.


Nawet Frankowi podobają się te okładki ;)


W akcie odwagi postanowiłam wziąć "Żony z Cranford" na randkę do wanny. Bo kto mi zabroni w urodziny zrobić sobie BOOK SPA? ;) W ruch poszła kula musująca z Biedronki (szał ciał - kula kosztuje grosze, a pachnie wspaniale), w której ukryta była tandetna bransoletka. Pasuje jednak do okładki i kotu też się podoba. Choć może nie mam racji, bo co chwilę przykrywał ją ogonem ;)

Jedno jest pewne...

Wydanie, wydaniem, ale będę miała co czytać :D 

I odkryłam, jak bardzo tęskniłam za kobiecą klasyką literatury angielskiej XIX wieku!


P.S.
Utrzymuję, że gdyby skreślić dwójkę przed ósemką i na jej miejsce wpisać jedynkę, ciągle miałabym 18 lat. Am I right?

niedziela, 23 listopada 2014

Blogotok #2 - czyli jak spędziłam piątkowy wieczór (i część nocy)...

Podsumowanie: było zajebiście.

Dlaczego zaczęłam od podsumowania? Bo tak. Bo naprawdę było zajebiście. Bo trzeba to powiedzieć na początku. Organizatorzy spisali się na medal! Blogerzy dopisali (choć szafiarki wybrały pewnie półfinał konkursu Off Fashion - o tym jeszcze wspomnę), poznałam mnóstwo nowych osób, każdy miał swoją historię do opowiedzenia, od każdego czegoś się nauczyłam. Nie z każdym porozmawiałam, bo nie było takiej możliwości - za duży wybór rozmówców :D Choć przy kolejnej edycji będę robiła wszystko, co w mojej mocy, żeby z każdym zamienić choć słowa "cześć, co słychać?".


Fot. Marcin Jarosław Białek


Wszystko zaczęło się w piątek o 17:30. Kino Moskwa w Kielcach, gdzie odbywały się prelekcje, już zapełniało się ludźmi. Dostałam swój identyfikator i torbę z "giftami" (gin wypiję w swoje urodziny w środę, obiecuję! Wasze zdrowie!). Zagadałam się ze znajomym, który zastępował chorego P. na stanowisku oficjalnego fotografa Blogotoku. Pogadałam z kolegą ze studiów, blogerem sportowym. Poznałam kilka sympatycznych blogerek. I wtedy zaproszono nas na górę, do sali kinowej, na prelekcje...


Fot. Marcin Jarosław Białek


Podobno wiem, co dobre ;)

Fot. Marcin Jarosław Białek




fot. Ciekawe Kielce


Po krótkim wprowadzeniu swoją prezentację rozpoczął Rafał Sobierajski z http://rafalsobierajski.wordpress.com/. Opowiadał o muzyce - bardzo trafne uwagi, jeśli mam to określić jednym zdaniem. I naprawdę przypomniało mi się dzieciństwo na widok kasety magnetofonowej - dzięki, Rafał!

Kolejnym prelegentem był Michał Szatiło z http://volantification.pl/. Dzięki Tobie doszłam do wniosku, że nie powinnam prowadzić bloga, bo nie poruszam tematu pieniędzy, seksu, jedzenia etc. ;) A tak serio serio - było super. Naprawdę.

Trzeci wypowiadał się Edwin Zasada z http://http://zabijgrubasa.pl/. Po pierwsze - szacun za podjęcie niesamowitego wyzwania. Po drugie - szacun za pociągnięcie za sobą innych. Po trzecie - jesteś naprawdę fajnym facetem! I pozdrawiam Paulinę :)

Krótka przerwa była okazją do bliższego poznania prelegentów, udzielania wywiadów i zrobienia sobie selfies z innymi blogerami. Albo do zjedzenia czegoś ciepłego. Ja akurat zagadałam się w grupce :)


Fot. Edyta Woźniak

Po chwili wróciliśmy na górę, by kontynuować prezentacje. Dotarli do nas http://www.alemeksyk.eu/, którzy opowiadali o pasji gotowania i o kuchni meksykańskiej. Przyda nam się na pewno, jako słuchaczom, kilka dobrych rad dotyczących prowadzenia bloga - jestem za nie wdzięczna i biorę je sobie do serca! Jesteście wspaniali!

Na koniec swoją prezentację przedstawił Michał Szafrański z http://jakoszczedzacpieniadze.pl/. Może dzięki Tobie w końcu nauczę się oszczędzać :D Wystąpienie w stu procentach profesjonalne!

A po prelekcjach obejrzeliśmy film "Blogersi", który znałam jeszcze ze studiów i... poszliśmy na After Party!

Przyznaję się bez bicia, że pierwszy raz byłam w rewolucjonizowanej przez Magdę Gessler restauracji American Home. Jestem mało wymagająca, więc mi się podobało. No i nie jestem od oceniania knajp, tylko książek, więc tyle na ten temat :) Najważniejsze, że w AH mieliśmy okazję do rozmów na każdy temat. Miałam też możliwość nieco bliższego poznania prelegentów, których naprawdę polubiłam. 


Fot. Edyta Woźniak

To, co było potem, niech pozostanie naszą słodką tajemnicą :) Dodam tylko, że w jednej z restauracji, do których poszliśmy później, spotkaliśmy kilku znanych projektantów - jurorów Off Fashion. Tak, tego Off Fashion, dla którego olały nas szafiarki ;) Wasza strata, dziewczyny! Ominął was świetny wieczór w doborowym towarzystwie!



Reasumując, chciałam serdecznie podziękować wspaniałym organizatorom, prelegentom i wszystkim blogerom - tym, z którymi miałam okazję porozmawiać i tym, z którymi tej okazji nie miałam, ale i tak cieszę się, że byliśmy razem na Blogotoku. 

Byle do kwietnia! See you later! ;)


Fot. Edyta Woźniak


poniedziałek, 17 listopada 2014

Kiedy mól książkowy dorwie się do książek... Następuje apokalipsa.

Zainspirowana postem znajomej na Instagramie, a także dyskusją, jaka się pod nim wywiązała, a w której miałam czynny udział, postanowiłam napisać co nieco o sprzątaniu. Koleżanka układała książki w środku nocy. Cóż, układała to pojęcie względne - podobno skończyło się na wywaleniu wszystkich książek z półek na podłogę i przeglądanie ich. I wiecie co? ZNAM TO SKĄDŚ.

Perfekcyjna Pani Domu złapałaby się za głowę, gdyby zobaczyła, co Mało Perfekcyjna Bibliotekarka wyczynia ze swoimi książkami. Bo kiedy już mól książkowy zacznie układać swoje książki na półkach, nie ma zmiłuj. Wszystkie muszą być obejrzane, obwąchane, zmacane jak dziewczyna na randce (ustalmy, że trzeciej) i przede wszystkim - otoczone czcią.




Tak to wyglądało w moim pokoju w domu Rodziców. Tego lata. Nudziłam się chyba, bo wywaliłam wszystkie książki na okno (zapalone światło nie wzięło się znikąd - książki zasłoniły naturalny dopływ tegoż światła z okna), kanapę, stolik, komodę, podłogę... Przetarłam elegancko półeczki, poprawiłam Narnię*, żeby mnie nie korciła, książki delikatnie wyczyściłam z kurzu, który nagromadził się na nich w czasie mojej nieobecności... A jako że kiedy Bóg rozdawał wzrost, ja stałam w kolejce pod księgarnią - drabina była mi niezbędna, więc znalazła się na samym środku mojej kliteczki. Obok rowerka treningowego/wieszaka. 

Przerwa co 5 minut była oczywiście wysoce usprawiedliwiona, bo nawet sobie nie wyobrażacie, jakie skarby można znaleźć w odmętach regałów! 


Przykładowy "Skarb"

Trzy dni później... No dobra, żartuję. Jakimś cudem udało mi się wygrać zakład z moją 85-letnią Babcią (która wiedziała, czego się spodziewać po takim bajzlu, w końcu ma 85 lat doświadczenia) i wszystko to zorganizowałam w jeden dzień. Byłam dumna z siebie, Babcia była dumna ze mnie, a Perfekcyjna Pani Domu mogłaby być ze mnie dumna, gdyby tylko zechciała.

W sytuacjach ekstremalnych, kiedy nagle zachciewa mi się przekładać książki - a wierzcie, to się zdarza na okrągło, o różnych porach dnia i nocy - pozostaje mi kielecki księgozbiór. Tu mogę się wykazać :) Pokój ciasny, ale własny, a książek za dużo - od podłogi po sufit niemalże. Każdy, kto wchodzi po raz pierwszy do mojego pokoju, robi wielkie oczy ze zdziwienia i stwierdza, że już wie, czemu jestem taka rąbnięta. 

Otóż w Kielcach posiadam ok. 500 książek z mojego i Rodziców bogatego księgozbioru. To niecałe 10% tego, co mamy, ale zawsze to coś. Można je układać, przekładać, wyciągać z półek, dotykać, a jak nabiorę ochoty na jakąś książkę - po prostu po nią sięgam. Czasem zwyczajnie na półkę, czasem muszę wejść na krzesło, a czasem zawisam na meblach w akrobatycznej pozycji, która zagwarantowałaby mi zwycięstwo w Mam Talent. Nikt mi nie wmówi, że obcowanie z książkami to nie sport ekstremalny :)


Czasem książki ściągane z szafy zajmują całe biurko...

Czasem pomaga mi Pan Franciszek.


A czasem po prostu TRZEBA ogarnąć książki wiszące Ci nad głową. 
Żeby przypadkiem Cię nie zabiły.


To moje kieleckie zbiory kilka miesięcy temu. 472 książki. 
Od tamtego czasu przybyło ich pewnie z 50...


No i gdzieś trzeba wcisnąć dwie kolekcje z Wyborczej.

A jako ambitna bibliotekarka mam magistra z upychania książek po kątach. Nigdy nie ma dla mnie zbyt mało miejsca na książeczki - skitrać umiem je wszędzie. 

Problem z taką ilością książek - poza pewnego rodzaju apokalipsą następującą w Dniu Układania Książek na Półkach - to JAK je układać. Pamiętacie instagramowy challenge "Books Around the Rainbow"? Układało się książki kolorami. Mnie z lubością wyzywano, bo moje układanki były dzielone na kilka zdjęć. Tyle tego było.




Czasem było mi zielono...




A czasem był wielki błękit...




Albo czerwień, kolor miłości ;)

Po tym wyzwaniu zawsze byłam upocona jak dzika świnia - sorry za dosadność. To były dobre treningi. Skacz, durna, po meblach, ściągaj książki z półek, szafy, a potem układaj je tak, jak były, bo to przecież PUZZLE, kurna! Każda książka ma swoje miejsce nie tylko z powodu wygody, ale i z przymusu - mój system działa od lat i wiem, co gdzie leży. Możecie to sprawdzić, odpytać mnie. Do tej pory tylko raz nie trafiłam z tytułem książki i jej miejscem w zbiorach. To praktyczna umiejętność, zwłaszcza wtedy, kiedy proszę Mamę o przywiezienie mi jakiejś książki z Gliwic.

K: "Mamuś, przywieź mi "XYZ", proszę...
M: "A gdzie to leży?"
K: "Druga półka od góry, regał od strony szafy, drugi rząd, koło "ZYX" i "YXZ"

Życie.

I wiecie, kiedy jeszcze opłaca się umiejętność szybkiego układania książek?


Kiedy pakuję walizkę na wakacje!!! :D


*Narnia: mityczna kraina z utworów Lewisa, a także magiczne "przejście" z tyłu regałów na książki, doskonale znane bibliofilom posiadającym meble ze sklejki :D

Furyczek na Blogotoku!

Z radością ogłaszam, że jako świeżak w dziedzinie blogowania (a przynajmniej pod własnym nazwiskiem) dostałam się do szacownego grona uczestników spotkania blogerów i vlogerów Blogotok :)


To będzie moje pierwsze takie spotkanie, więc jakaś obawa przed nim istnieje. Mam nadzieję, że szybko minie i będę się świetnie bawiła, a przy okazji poznam blogerów i vlogerów z Kielc i okolic, dowiem się czegoś nowego o blogowaniu... Zawsze fajnie jest poznawać nowych ludzi, a jeśli coś Cię z nimi łączy - to już w ogóle super.

Dlatego trzymajcie za mnie kciuki w piątek :) 

Więcej informacji na http://blogotok.pl/ oraz na https://www.facebook.com/blogotok?fref=ts

czwartek, 13 listopada 2014

Promocja Wedla - why not? ;)

Nie jestem wielką miłośniczką czekolady. Tabliczka starcza mi czasami na miesiąc, a czasami przeterminuje się, zanim sobie o niej przypomnę. Jednak wczoraj otworzyłam czekoladę z Wedla (dziś powtórzyłam ten proces z drugą), by zgarnąć kod promocyjny. Za 12 punktów można dostać jeden z trzech kubków, a czekolada warta jest 1 pkt. To nic, że kubków mam aż nadmiar - nie o nie mi chodziło. Po rejestracji kodu na stronie Wedla, na Nexto.pl można pobrać jeden z trzech darmowych e-booków! A to mnie już interesuje :)


Wczoraj skusiłam się na romans Nory Roberts. Normalnie szkoda by mi było na niego pieniędzy, ale jak jest za free, to why not? Czasem fajnie jest poczytać nocą, kiedy nie można zasnąć, coś lekkiego i przyjemnego w odbiorze. 


Dziś - zainteresowałam się książką Beaty Pawlikowskiej. Baśnie są dobre w każdym wieku, nieprawdaż? We wtorek byłam na wystawie Lego (tak na marginesie - świetna sprawa! Powrót do dzieciństwa zaliczyliśmy z P.), to czemu dziś miałabym nie pobrać sobie za free baśni dla dzieci i dorosłych?


Do kompletu brakuje mi jeszcze książki Martyny Wojciechowskiej. Ale to wolałabym w wersji drukowanej i w pakiecie z pozostałymi tomami. Dlatego daruję sobie kolejną czekoladę. Chyba, że moja Mama ma gdzieś skitraną gorzką czekoladę Wedla i podzieli się kodem z córką ;) 

Jaki z tego morał?

Warto czasem kupić czekoladę. Nigdy nie wiesz, co Ci da w gratisie oprócz kalorii.



[zdjęcia pochodzą przekornie nie z nexto.pl, ale z publio.pl :D]

wtorek, 11 listopada 2014

Długi Weekend Książkowy :)

Lubię długie weekendy. A najbardziej lubię te, kiedy mogę pozwolić sobie na błogie lenistwo z książką w tle. I o ile dla każdej normalnej kobiety, której urodziny nieuchronnie się zbliżają, kolejny rok do przodu jest problemem, tak dla mnie jest zbawieniem i okazją do zasilenia biblioteki nowymi pozycjami. Dziękuję moim kochanym Rodzicom i Beatce z "Książki Moja Miłość" za dostawę moich "narkotyków" - w trzy dni wzbogaciłam się o 6 książek.


W pierwszej kolejności Rodzice przywieźli mi zdobytą w Biedronce kilka promocji książkowych temu "Piąta Aleja piąta rano" Sama Wassona. W Kielcach niestety nigdzie nie mogłam jej dostać, na Śląsku Rodzicom się udało - i to w ostatni dzień promocji, co zakrawa na cud.


Zaczęłam ją czytać w zasadzie od razu po złapaniu jej w swoje ręce i wiecie co? Jest świetna. Tematy okołohepburnowe nie są mi obce, ale tu treść dotyczy też filmu "Śniadanie u Tiffany'ego" i starego Hollywood (choć nie tak starego, jak w przypadku mojego ukochanego, oglądanego dziś z rozrzewnieniem "Przeminęło z wiatrem"). Ot, książka, którą od biedy można uznać za historyczno-biograficzną, ale nie ma tu zbędnego przynudzania, wręcz przeciwnie. 


Kolejną pozycją jest "Kochane Lato z Radiem" Romana Czejarka. Dla mnie, dziennikarki, jest to must have. Dlatego bardzo się cieszę, że dostałam na nią przydział z ksiazkowy-blog.blogspot.com, gdzie od blisko 1,5 roku recenzuję. Wydanie samo w sobie jest cudowne, radosne, letnie. Aż chce się czytać! Odebrane z poczty dopiero wczoraj, bo tuż przed weekendem minęłam się z listonoszem. Albo po prostu automatycznie włożył mi awizo do skrzynki, bo przy okazji ostatniej dostawy paczki z książką wyznałam mu z rozpędu miłość. Cóż. Zdarza się.

A po wizycie na poczcie pojechałam z Rodzicami na zakupy do Lidla. Trzeba korzystać z tego, że przyjechali i można autkiem podjechać do sklepu, a nie bawić się w Pudziana i tachać zakupy przez pół miasta :) No i skorzystałam... A najlepsze było to, że przy kasie się dowiedziałam, że to prezent urodzinowy - na 16 dni naprzód :D




"Zachłannych" Magdaleny Żelazowskiej znałam z publio.pl. Dobrze, że kiedy mieli tam swoją premierę, nie skorzystałam z okazji i nie kupiłam e-booka. Zaczęłam to dziś czytać i stwierdziłam, że - kurczę! - strasznie to prawdziwe. Słoiki w Warszawie - krótko, zwięźle i na temat. 


Kate Atkinson kupiłam do kolekcji, żeby "Zagadki przeszłości" stanęły obok "Jej wszystkie życia", przyznaję. Ale też dlatego, że to podobno cholernie dobry kryminał. A ja ostatnio mam po drodze z kryminałami.


Patrząc na kolejny tytuł - "Jaskiniowca" Jorna Liera Horsta - chyba głównie z dobrymi kryminałami mam po drodze... Obczajony na Instagramie, złapany do koszyka w Lidlu w ostatniej chwili. Coś czuję, że nie będę żałowała tej decyzji.


No i nowa książka Sue Monk Kidd, "Czarne skrzydła". Podobno genialna. Mnie zachwyca przede wszystkim okładka, w treść zagłębię się w odpowiednim czasie.



I tak to już ze mną jest. Kobiecie do szczęścia podobno niezbędne są buty, torebki i stos kosmetyków. Mnie - książki. Torebka w sumie też, najlepiej XXL, żebym mogła w niej nosić dużo książek. I fajnie, jakby miała mocne uszy, które się nie urwą pod ciężarem tychże książek... ;) Bo bycie książkoholikiem jest ciężkie nie tylko finansowo, ale i dosłownie.


Za to w długi weekend mogłam się ponapawać widokiem stosu nowych książek, o!

środa, 5 listopada 2014

"Motylek" Katarzyna Puzyńska

No dobra. Dziś czas na recenzję. Właśnie skończyłam czytać (po tygodniu delektowania się lekturą, odkładaną jak tylko mogę, bo tak mi się podobało) "Motylka" Katarzyny Puzyńskiej, obiecującej polskiej pisarki, rocznik '85, co oznacza, że zaledwie rok ode mnie starszej. Do licha - chciałabym tak pisać za rok!

Śmiem twierdzić, że jest to jeden z lepszych kryminałów, jakie w życiu czytałam. A czytałam i czytam ich, zwłaszcza ostatnio, naprawdę sporo. Krótko o fabule: wieś Lipowo, niegdyś cicha i spokojna, staje się miejscem mordu dokonanego na Bogu ducha winnej zakonnicy (ha, jak to brzmi!). Czwórka policjantów - nie do wszystkich zapałamy sympatią - próbuje rozwikłać tajemnicę jej śmierci, gdy tymczasem ginie kolejna kobieta. Co je łączy? Kim jest morderca? Kto jest tajemniczym blogerem, ukaranym za swoją nadgorliwość? Ha, widzicie, jak krótko napisałam o fabule? To dlatego, że gorąco zachęcam Was do przeczytania tej książki! Dla mnie osobiście zakończenie było szokujące i w życiu bym nie wpadła na to, kto jest mordercą. Ani kim naprawdę są ofiary. I bloger. Kluczowe jest tu słowo "naprawdę" - w "Motylku" bowiem nie wszyscy są tymi, za kogo się podają, a 90% bohaterów ma swoje tajemnice, które powoli wychodzą na jaw. A my, czytelnicy, wciągamy się w to tak, jak w latach 90. (i później) wciągaliśmy się w południowoamerykańskie telenowele - nie da się oderwać od lektury.



Katarzyna Puzyńska jest psychologiem. Śmiem twierdzić, że musi być naprawdę niezła w tym co robi, bo bohaterowie jej książki są stworzeni po mistrzowsku. Widać, że opisywał ich ktoś, kto zna się na rzeczy. Choć dopatrzyłam się jednego błędu - gdy zakonnica zostaje nazwana imieniem matki jednego z policjantów - wybaczam to jednak autorce/korekcie ;) Każdemu się może zdarzyć.

Język... Cóż. Nie mam zastrzeżeń.

Fabuła - to samo. Chociaż nie, stop. Mam jedno zastrzeżenie. Czemu, do licha, książka ma tylko 600 stron?! Ja chcę więcej! I wiem, że mam na półce drugi tom, a trzeci będzie na niej niebawem... Katarzyno Puzyńska - wszem i wobec oznajmiam, że nigdy nie będę miała dosyć Twojego pisania! I szczerze gratuluję książki. Jest za***ście udana (przepraszam, musiałam...). Czytałam porównania autorki do Agathy Christie (no tak, fabuła podobna - każdy jest podejrzany do samego końca) i Camilli Lackberg (tu: podobna konstrukcja książki i atmosfera sennego miasteczka). I wiecie co?


Agatha Christie? Camilla Lackberg? Schowajcie się, nadchodzi Kasia Puzyńska!




Pan Franciszek też czytał "Motylka" ;) Do góry nogami :D