poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Ja chcę do szkoły!

Od jakiegoś czasu odczuwam dziki, nie do ogarnięcia sentyment. Tak, chciałabym wrócić do szkoły! Może niekoniecznie do szkoły jako szkoły (wciąż mam traumę po lekcjach geografii w liceum - bardzo przepraszam, pani profesor, jeśli to pani kiedyś przeczyta, ale nigdy nie zapomnę tych jedynek za zbyt powolne wstawanie z ławki i pełnienie funkcji przewodniczącej klasy oraz za bycie członkiem aktywu bibliotecznego)... Chciałabym po prostu znowu być taka gówniarsko beztroska. Chciałabym móc korzystać z ofert kupna podręczników, którymi księgarnie internetowe spamują mi maila. Chciałabym pójść do księgarni i z uśmiechem powiedzieć: "dzień dobry, poproszę podręcznik do historii wydawnictwa XYZ dla pierwszej klasy liceum". Chciałabym móc pierwszego września usiąść na niewygodnym, uwierającym w tyłek krześle przy ławce albo pierwszego października usiąść na równie niewygodnym (z wydłużeniem czasu siedzenia z 45 do 90 minut zajęć) siedzisku przy blacie, z którego przy każdym ruchu kolan wszystko zsuwa mi się na podłogę, ku uciesze gawiedzi. Chciałabym móc znowu wymigiwać się od zajęć WF (z tym akurat z powodu sporej wady wzroku nie miałam problemu), prowadzić dyskusje na temat religii,czy też inaczej doprowadzając do szału siostrę zakonną prowadzącą z nami lekcje ("Karolinko, jak się u Ciebie w domu modlą?" "Do mnie!" "Ale jak to - DO CIEBIE?!" "No tak - Karolinko, jedz! Karolinko, JEDZ!" :D) albo po prostu znowu posiedzieć na języku polskim i wymyślać na poczekaniu wypracowania, kiedy zapomniałam je napisać, a zostałam wywołana do odpowiedzi. I dostać piątkę za kreatywność. I jedynkę za brak zadania domowego ;) Chciałabym znowu wkuwać okropnie brzmiące niemieckie słówka, z których do tej pory pamiętam Schmetterling, Guten Tag, Auf Wiedersehen i Scheisse. Bez rodzajników, bo do nich głowy nie miałam.


Chciałabym przez 90 minut trwania nudnego wykładu rozwiązywać sudoku, wykreślać wyrazy z wykreślanki albo rozwiązywać zbiorowo z innymi studentami trudną krzyżówkę. W karty nigdy nie odważyłam się grać, za to bardzo często czytałam pod ławką książkę - moi wykładowcy muszą mi to wybaczyć, to było silniejsze ode mnie! A i tak starałam się skupiać na tym, co słyszę i robić notatki (i wiecie co? Udawało się!!! To się nazywa upiec dwie pieczenie na jednym ogniu). Chciałabym nawet mieć sesję - nie zdjęciową. Egzaminacyjną. Poczuć znowu ten dreszcz emocji, kiedy wydawało mi się, że g***o wiem, a wiedziałam całkiem sporo. Raz nawet zdawałam egzamin (jeden z ostatnich na drugich studiach) z udarem słonecznym. Odpuściłam ostatnie zadanie, ale czwóreczka w indeksie była!


Pamiętam też to uczucie, kiedy wybierałam książki, które w szkole będę czytała na przerwach, a na studiach na przerwach i pod ławką w czasie zajęć ;) Teraz nie mam z tego takiej radochy... Zostało mi wybieranie książek na czas podróży albo do poduszki. I całe mnóstwo wspomnień z ponad 20-letniego okresu mojej edukacji. Szkoda tylko, że to tylko wspomnienia.

Zaczynam rozumieć, co pokolenia naszych Rodziców (i Rodziców naszych Rodziców i tak dalej...) miały na myśli mówiąc nam, uczniom/studentom: "jeszcze zatęsknisz za szkołą". Mamuś, oznajmiam więc wszem i wobec - WŁAŚNIE TĘSKNIĘ!

środa, 13 sierpnia 2014

Przypadek? Nie sądzę! :)

Zastanawia mnie od jakiegoś czasu, co mogliby sądzić autorzy książek, gdyby wiedzieli, że tytuły ich powieści są wyjątkowo zbieżne ze sobą. Ktoś zwrócił mi uwagę na zbieżność tytułów książek Lindsey Kelk i Isabelle Lafleche: w oryginale różnią się od siebie szczegółami, ale po polsku brzmią identycznie. Poszperałam w swoich zbiorach i odkryłam więcej takich przypadków. Ale po kolei...

1. Kocham...

Kelk stworzyła serię powieści ("I heart...") - rozpoczęła od Nowego Jorku, potem przyszła kolej na Hollywood, Paryż, Londyn... Lafleche ("J'adore...") z kolei skupiła się na Nowym Jorku i Paryżu. Dla porównania zdjęcie stron tytułowych i okładek w polskim tłumaczeniu, na przykładzie Nowego Jorku.





Na swoim profilu na Instagramie wrzuciłam ostatnie zdjęcie, oznaczyłam oficjalne konta autorek i wyraziłam zapytanie, co by na tę zbieżność powiedziały. Oto, co pojawiło się kilka godzin później... :)



Widać więc, że obie autorki mają poczucie humoru i najprawdopodobniej używają Google Translatora :)

2. Bóg w tle

Jesteś bogiem? Jestem bogiem. Tu nawet załapał się świetny film!





Przy okazji przypomniało mi się moje zaskoczenie, kiedy książkę o Paktofonice znalazłam w Matrasie w dziale... RELIGIA.

3. Mistrzostwo!

Jedno słowo - mistrz.



4. Ta sama okładka?

Przypadek? Nie sądzę :P Tak to jest, jak zdjęcia na okładkę bierze się z jednego źródła.







Najważniejsze w tym wszystkim jest jednak to, żeby treść książek nie pokrywała się ze sobą. Bo jeśli się pokryje - to już plagiat, a ten, jak wiemy, jest karalny. Podobno. Bo to przecież Polska.

Takie małe przemyślenia i miniśledztwo dziennikarskie ;)

[zdjęcia okładek pochodzą ze strony empik.com lub są mojego autorstwa]