wtorek, 30 grudnia 2014

Książkowe wyzwania 2015

Co roku postanawiałam sobie wziąć udział w jakimś wyzwaniu czytelniczym. Potem o tym zapominałam. Cóż, i tak czytam więcej niż przeciętny Polak - niech więc moje zapominalstwo będzie mi wybaczone.

Rok 2014 teoretycznie upłynął mi na wyzwaniu "Przeczytaj tyle, ile masz wzrostu". Jako że jestem kompaktowa/kurduplasta/niska, miałam przeczytać 82-83 książki. Czy przeczytałam? Na pewno. Zdaje się, że udało mi się pochłonąć ich nawet więcej. Jako instagramowiczka polubiłam hashtagi "#nakawę"/"#nakawe" - wrzucało się na swój Instagram zdjęcie aktualnie czytanej przy kawie książki. Pomysł był autorstwa, tak sądzę, dziewczyn z "Misja: Książka". Dzięki niemu na dobre rozpoczęłam swoją przygodę z tym portalem społecznościowym (jeśli można go tak nazwać). Kolejnym hashtagiem było wyzwanie "#BooksAroundTheRainbow" - tu było się nominowanym przez instagramowicza, który wybierał Ci kolor książek, jakie masz pokazać na zdjęciu. Ja dostałam przydział na czerwony, zielony i niebieski. Wyzwanie to było w sumie dobrym sposobem na spalenie zbędnych kalorii, bo ściągałam z półek 90% moich książek w danych kolorach, a uwierzcie - to niezła gimnastyka, jeśli ma się książki poupychane wszędzie, gdzie tylko się da ;) A jaka przy tym jest frajda! Tak na marginesie... Mówi się jeszcze "frajda", czy to już passe?

Rok 2015 upłynie mi na kilku wyzwaniach, które postanowiłam połączyć w jedno. Przede wszystkim - w Internecie jest kilka list książek do czytania. Mnie najbardziej spodobała się ta:

Źródło: Internet

Zamierzam zabrać się za nią od razu po Nowym Roku :) Wymyśliłyśmy z Marleną z Instagrama, znaną tam jako @majena1986, nowe hashtagi: "#wyzwanieczytelnicze2015" i "#instagramczyta". Jeśli ktoś z Was chce do nas dołączyć - i do kilku innych instagramowiczów - hashtagujcie tak swoje zdjęcia książek, które czytacie! :)

Podoba mi się też wyzwanie, do którego dołączyłam na Facebooku - trzeba przeczytać 52 książki w 2015 roku. Pryszcz. Połączenie obu tych wyzwań nie stanowi żadnego problemu.

Kusi mnie też wyzwanie "Autorzy od A do Z" - sama nazwa wyzwania sugeruje nam, na czym ono polega - czyta się książki autorów, których nazwiska zaczynają się na kolejne litery alfabetu. Dla utrudnienia można spróbować w polskimi literami ;)

Są też wyzwania dotyczące koloru okładek (cała gama kolorów po kolei), wyzwania miesięczne według konkretnych list, tematyczne, gatunkowe, a na cały rok Internauci tworzą na wzór powyższego zdjęcia swoje własne listy, nieco uproszczone. Świetna jest też lista BBC (dostępna na http://www.goodreads.com/list/show/10203.The_BBC_Book_List_Challenge).



Podsumowując - książkowe wyzwania to nie tylko świetny sposób na promocję czytelnictwa, ale i wprost genialny sposób na motywowanie samego siebie do czytania. Listy można często dostosować do własnych upodobań, a nawet jeśli nie - poznajmy książki, po które normalnie byśmy nie sięgnęli!

A może znacie lub macie pomysł na inne wyzwania? Chętnie się ich podejmę :):):)

Życzę Wam zaczytanego Nowego Roku 2015, Drodzy Czytelnicy!

sobota, 13 grudnia 2014

Spór o lektury szkolne...

Jakiś czas temu rozgorzał w Internecie spór - jakie lektury szkolne byłyby najlepsze, najchętniej czytane i czy w ogóle zmieniać kanon lektur? Każdy ma swoje zdanie na ten temat, ja dziś wyrażę głośno swoje, w końcu zdobyty w toku ponad 20-letniej edukacji tytuł nauczyciela bibliotekarza mnie do tego upoważnia.

Edukację w szkole podstawowej rozpoczęłam w 1993 roku. Wiadomo, demokracja kiełkuje, w szkołach ciągle stołki grzeją głównie nauczyciele starej daty, lista lektur była przestarzała. Być może nie do końca tak to odczuwałam, ale po latach widzę, że byłam chyba jakimś diabelskim wyjątkiem, skoro mniej więcej ogarniałam rozumem siedmiolatki te wszystkie lektury, którymi mnie karmiono na lekcjach, i nie zgłaszałam braku zrozumienia dla niektórych opisanych sytuacji czy zachowań bohaterów. Wiecie, co jest jednocześnie zabawne i przerażające? To, że po dwudziestu latach lista lektur niemalże nie uległa zmianom. Dzieci nadal mają obowiązek czytać o psie, który jeździł koleją, Plastusiu od pamiętnika, Filonku Bezogonku (obrońcy praw zwierząt pewnie mają zastrzeżenia do tytułu), o przygodach Anaruka z Grenlandii, choć nie wiedzą, gdzie Grenlandia leży, książki Konopnickiej, Kownackiej, Papuzińskiej, Bahdaja, Makuszyńskiego i innych. Sytuacja zmienia się w klasie 4, kiedy do listy lektur po 1993 roku doszedł "Harry Potter", czy też "Opowieści z Narnii". Wiadomo, Sienkiewicz i Prus w komitywie z Kernem i panią Kruger depczą po piętach Niziurskiemu, Mickiewiczowi, Kiplingowi i Twainowi. Nazwiska znane od lat. I to jest właśnie sedno problemu.

W gimnazjum (jako jego pierwszy, eksperymentalny rocznik mogę to potwierdzić, bo tego doświadczyłam) lista lektur przeraża - Sienkiewicz, Homer, Fredro czy Żeromski, a do wyboru Sienkiewicz, Ożogowska (o ile Musierowicz kocha się do tej pory, tak Ożogowska jest już przestarzała), Nienacki i Dygasiński. W drugiej klasie powtórka z Sienkiewicza i Żeromskiego, ale na pociechę mamy Tolkiena i Lema. No i Siesicką, która tak jak Ożogowska, w obecnych czasach jest po prostu naiwna. Trzecia klasa to już Hemingway, Czechow, Kamieński, Słowacki, Orwell, Kochanowski i Wyspiański. Czyli lektury, które w wielu przypadkach czyta się ciężko nawet studentom polonistyki. Do wyboru ciekawy Białoszewski, Gaarder, Mitchell (to głównie dla dziewcząt), ale i Prus oraz Sienkiewicz.

Liceum to w zasadzie powtórka z całości gimnazjum plus kilka nowych pozycji - Conrad, Dostojewski, Kuncewiczowa, Szulc, Gombrowicz, Kapuściński, Mrożek, Camus, Masłowska... Zabawne, że na każdym etapie edukacji te najciekawsze lektury są omawiane wyłącznie we fragmentach!

A teraz do rzeczy. Z moich obserwacji wynika, że dla wielu młodych ludzi język i tematyka niektórych lektur jest po prostu nie do przeskoczenia. Wiadomo, nikt nie każe uczyć o Justinie Bieberze czy czytać "Zmierzchu", ale przestarzałe lektury po prostu zniechęcają do sięgania po inne książki, do czytania w ogóle. To już nie jest przyjemność, ale przymus. Lektury szkolne wywołują w 90% przypadków ograniczenie kontaktów z książką w przyszłości! Nie bez znaczenia jest też natłok lektur w szkołach, gdzie, jak wiadomo, każdy przedmiot ma przeładowany program. Nic dziwnego, że "Matura to bzdura" święci triumfy w Internecie - samej ciężko mi było ogarnąć całokształt materiału w szkole średniej, a dodam, że byłam zawsze raczej ambitna.

Do czytania zniechęca jednak nie tylko lista lektur, ale i sposób ich omawiania na zajęciach. Do tej pory w szkołach uczą nauczyciele mający nawyki z PRL albo nudzący się w swojej pracy. Oczywiście nie uogólniam, bo znam wielu nauczycieli z pasją, ale sami przyznacie - nie macie takich odczuć, kiedy myślicie o swoich (teraźniejszych lub byłych) nauczycielach? Reforma edukacji, po której zamiast do twórczego myślenia zmusza się do odtwórczego kombinowania, żeby trafić w klucz egzaminacyjny, była błędem. Tak, mówię to wprost - to był błąd. W tej formie to było najgorsze, co mogło spotkać młodzież. Ktoś chyba nie przemyślał do końca przebiegu reformy i miał cichą nadzieję, że się powiedzie. Surprise!

Pod artykułem Gazety Wyborczej na Facebooku, na temat kanonu lektur wypowiadali się czytelnicy. Zszokowała mnie wypowiedź pewnego pana, grubo po 60 roku życia. Używając wersalików (przebrnęłam przez jego komentarze wyłącznie z ciekawości, bo wizualnie było tragicznie) stwierdził, że uczniowie "mają dostać kanon lektur i już, mają czytać, jak im każą!". Zero zrozumienia. Domyślam się, że to efekt wychowania i edukacji, kiedy narzucano ludziom wiele rzeczy, a oni nie mieli nic do gadania. Pan po prostu tak był kształcony i myśli, że tak jest teraz. Ale litości, mamy - jeszcze - 2014 rok, każdy ma prawo powiedzieć, co go boli, najlepiej w kulturalny sposób. Ja staram się wczuć w sytuację obecnej młodzieży, która katowana jest niezrozumiałymi dla nich lekturami, przez które muszą przebrnąć, ale jest to droga przez mękę. Wiem, że jakiego kanonu by nie ustalono - jeszcze się taki nie urodził, co by każdemu dogodził i zawsze ktoś będzie miał jakieś "ale". ALE...

Tyle jest ciekawych, wartościowych książek... Nie mówię, żeby od razu rezygnować z klasyki. Ona też jest ważna, nawet bardzo ważna. Tylko czy naprawdę nie da się czytać czegoś, co nie straciło na aktualności 20-30 lat temu? A przede wszystkim - czy naprawdę nauczyciele nie umieją uczyć inaczej, ciekawiej? Wiem, że umieją. Wiem, bo sama miałam genialnych nauczycieli, a na studiach wręcz arcygenialnych literaturoznawców jako wykładowców. Wystarczy odrobina chęci, zmiana podejścia do ucznia, do nauczania lektur. Rozumiem, że najprościej jest iść od lat wytyczoną ścieżką i najłatwiej korzystać ze swoich - lub cudzych - opracowań przez całe lata nauczania (i bycia nauczanym)... Ale nie sądzicie, że to cofanie się, a nie dawanie kroku naprzód? Odrobina inicjatywy, choć wiem, że przy marnych zarobkach po prostu już nie chce się jej wykazywać, nie zaszkodzi. Zainteresować lekturą nie jest trudno, jeśli omówienie jej nie polega na napisaniu wypracowania przedstawiającego bohatera, streszczeniu fabuły albo omówieniu znaczenia niebieskich firanek. Nawet Szymborska miała problemy z interpretacją własnej twórczości na maturze, kiedy dano jej taką możliwość dobrych kilka lat temu.


I choć moje zdanie pewnie nic nie znaczy, lżej mi na duszy, że powiedziałam, co myślę.

Podpisano:

Karolina Furyk, wojująca o uaktualniony kanon lektur w szkołach

środa, 10 grudnia 2014

Dlaczego książka to dobry prezent na Gwiazdkę?

Wbrew pozorom odpowiedź nie brzmi "bo tak". Książki jako prezenty mają swoje zalety i niestety kilka wad. Myślałam o tym wczoraj w nocy i wymyśliłam, co następuje:

WADY

- Książki zajmują miejsce na półce, na której można przecież postawić coś innego. Na przykład świecznik, telewizor, kubek, zestaw kryształów odziedziczony po (pra)babci, komplet filiżanek czy popielniczkę. Albo ramkę ze zdjęciem kota. Okropne te książki! Po co mają szpecić swoimi kolorowymi grzbietami nasze półki?!

- Książki są drogie. Tu bez ironii. Serio są drogie. Ubolewam nad tym, że tak wiele kosztów generują sieciówki, a nie wydawnictwa, a dzięki temu książki są droższe niż być powinny. No ale cóż - każdy chce zarobić. Ja dzięki Bogu korzystam z promocji (dziś "Dzieci '44" na publio.pl za 9,90 zł!) tanich księgarni albo Pewnego Znanego Dyskontu Książkowego :) E-bookami, które są z reguły tańsze, też nie pogardzę, ale tylko wtedy, kiedy nie zawierają zdjęć. Wtedy zdecydowanie wolę wydania tradycyjne, papierowe. Nawet za wyższą cenę.

- Można sobie "strzelić dubleta", czyli tłumacząc na język polski - kupić komuś kolejny egzemplarz tej samej książki. Bo w sumie jeśli ktoś jest takim molem książkowym jak ja i ma tyle książek co ja (cytując GW - ponad 200 książek to "dużo", więc ja mam tzw. "fchuj" [wybaczcie pseudowulgaryzm], skoro liczba moich książek oscyluje w okolicach 6 tysięcy) to nigdy nie wiadomo, co się trafi pod choinką. Łączy się to z...

- Gustem czytelniczym. Bywa różny. Najlepiej po prostu podpytać mola książkowego, co lubi, ale wiele osób uważa to za prezentowe faux pas. Nie wiem, czemu. Ja wolę być zapytana, niż dostać czwarty egzemplarz "Małego Księcia" - choć jego nigdy za dużo. Albo dostać książkę Lema, którego nie lubię. Lub "Pięćdziesiąt twarzy Greya" z okazji zbliżającej się ekranizacji, bo tego też nie lubię.

- Istnieje możliwość kombinacji dwóch ostatnich punktów - ktoś trafi w nasz gust, bo wie, że lubimy danego autora, ale będzie dublet, bo mamy wszystkie jego książki, o czym obdarowujący może nie wiedzieć.

- Ktoś może czuć się zmuszony do czytania, a prezent ma sprawiać przyjemność. Na tej samej zasadzie ja wolę dostać książkę niż kolejną bluzkę do kolekcji, w której i tak nie będę chodziła.

ZALETY

- Książki kształtują światopogląd, rozwijają wyobraźnię, uczą ortografii i zasad poprawnego pisania, mówienia...

- Książka zajmie nas na jakiś czas - może to być kilka godzin albo kilka dni, ale uznajmy, że jest to prezent "długofalowy".

- Książkę można czytać ponownie i ponownie... i ponownie. W kółko. Nie wyeksploatuje się, dopóki nie odpadnie nam okładka a od popękanego grzbietu nie odpadnie połowa stron.

- W razie potrzeby może nam posłużyć za podkładkę pod kubek (byle ostrożnie), przycisk do papieru, ozdobę, stolik nocny, poduszkę i inne tego typu. Pomysłów na kreatywne wykorzystanie książki w Internecie jest mnóstwo.



I choć na pewno istnieje o wiele więcej wad i zalet książek jako prezentów gwiazdkowych, ja pomyślałam właśnie o tych. I odebrałam dziś paczkę z książkami-niespodziankami dla Rodziców. A w sobotę wymieniłam się książkowymi prezentami z P. (tak, wiem, prezenty na Gwiazdkę dane na Mikołaja to trochę dziwny pomysł, ale nie mogliśmy się powstrzymać).


Sama sobie również kupiłam prezenty książkowe. Paczka z aros.pl była sporawa... Odebrane w poniedziałek zostały:


Genialna książka, którą kiedyś już czytałam. Pozycja obowiązkowa dla kobiet!


Jakiś komentarz jest tu w ogóle potrzebny? <3


Do tego długo się zbierałam, ale książka jest podobno na tyle ciekawa, że postanowiłam zaryzykować i ją nabyłam :)


Ostatni, brakujący tom sagi o cichociemnych. Uwielbiam te książki tak samo mocno, jak uwielbiałam serial telewizyjny.

Reasumując - nikt mi nie wmówi, że książki to zły prezent, bo wszystkie wymienione przeze mnie wady da się jakoś przekuć na zalety, no, może poza wysoką ceną. A teraz wracam do czytania mojego prezentu od P. - stara baba wzięła się za "Igrzyska śmierci" i wiecie co? Może nie jest to zbyt ambitne, bo jest skierowane do młodzieży (nie wiedzieć czemu takie książki rzadko są ambitne), ale ma coś w sobie. I cieszę się, że nadrabiam lekturę tej serii.

P.S.
Ucieszyłabym się też z misia z Fundacji TVN :) Są słodkie!




[Wszystkie zdjęcia okładek pochodzą ze strony aros.pl.]