sobota, 19 grudnia 2015

Medialnie ;)

Ostatnio jestem zabiegana, zarobiona i zamedialniona (istnieje w ogóle takie słowo? Pewnie istnieje, od kiedy je zapisałam, ha!).

Do napisania recenzji z 10 książek nie umiem się zabrać, choć książki już przeczytane w większości. Głowę zaprząta mi wiele innych rzeczy, problemów, na czele z kotem jadącym na insulinie. Nie oznacza to jednak, że się nie udzielam, o nie! Ci, którzy śledzą moje konto na Instagramie wiedzą, że moje życie czytelnicze nie umarło :) Po prostu trochę zwolniłam tempo przymusowo.

A propos Instagrama - czy widzieliście już wywiad, jakiego udzieliłam Fabryce Dygresji? Jeśli nie, to polecam :) Podobnie jak tekst w gazecie regionalnej, który miał się ukazać DZIŚ, a ku mojemu zaskoczeniu ukazał się w czwartek, w dziale Student. No ale ukazał się, to najważniejsze.


Kolejna dobra wiadomość to kolejny patronat medialny: tym razem "Dziennik pisarza" :)


Idąc za ciosem, chciałabym w najbliższych dniach polecić Wam kilka książek na Święta, nie tylko tych recenzenckich, ale i innych, które udało mi się przeczytać w ostatnim czasie. Mam nadzieję, że mi się to uda... 


Na razie sama mam problem z wyborem książek, które zabiorę do Rodziców na Święta. Help!


To moja podstawowa sterta książek, z której wybieram...


A wy co planujecie na te kilka dni wolnego? :)


wtorek, 27 października 2015

RECENZJA: Magdalena Wala "Przypadki pewnej desperatki"

Dawno mnie tu nie było. Obowiązki wzywały, wzywają i wzywać będą, a kolejka książek do recenzji raczej rośnie niż maleje. Sukcesywnie staram się ją zmniejszać, a co za tym idzie - oto kolejna recenzja książki, którą czytałam w ostatnim czasie.



"Przypadki pewnej desperatki" opowiadają o młodej studentce historii, nauczycielce, narzeczonej właściciela pięknego, starego pałacyku. To ważne, bowiem Julia ma obsesję na punkcie historii. Kiedy więc znajduje w starej skrzyni na strychu równie starego pałacyku pamiętnik pensjonarki na dworze księżnej Czartoryskiej - MUSI rozwiązać zagadkę kryminalną sprzed lat.

Przygody młodej nauczycielki w szkole bardzo przypominały mi moje własne praktyki w tejże instytucji. No, może poza upierdliwą dyrektorką jej szkoły - bo ja zawsze trafiałam na fajną kadrę pedagogiczną. Wątek studencki też jest mi szczególnie bliski, choć studiowałam tylko pokrewne kierunki, a nie historię.

Cóż mogę powiedzieć o głównych bohaterach? Julia jest konkretna, choć nieco kapryśna (celowo), ambitna i pomocna. Jestem trochę jak ta tytułowa "desperatka" - znajduję jej cechy w samej sobie. I pod wpływem znalezisk książkowych też jestem w stanie zapomnieć o całym świecie... Z kolei zakochany do szaleństwa Paweł, gotowy dla Julii (i jej siostry - w końcu droga do serca narzeczonej wiedzie nie tylko przez żołądek, ale i rodzinę) zrobić WSZYSTKO - z jednej strony wzbudza śmiech, a z drugiej podziw, że tacy faceci jeszcze istnieją.

Nie oszukujmy się - który mężczyzna zniesie bez protestów to, że kobieta "zdradza" go ze starym pamiętnikiem? Że to jemu poświęca więcej czasu, opędzając się od ukochanego i ciągle nie będąc pewna, czy chce brać z nim ślub, czy nie, zwodząc go? No właśnie. Pawełek znosi to z godnością! :D

Poza tym, jako cicha wielbicielka starych romansów/romansów historycznych muszę przyznać, że bardzo podobał mi się wątek kryminalny z początku XIX wieku. Trochę miłości, trochę zbrodni - czyli akurat to, co od lat jest w cenie.

I przede wszystkim - gratulacje dla autorki za sprawienie, że nie tylko utożsamiałam się z bohaterką na wielu frontach, ale tez za to, że szczerze się ubawiłam przy lekturze tej książki. Była momentami absurdalna, ale był to ten fajny absurd, który czyta się z przyjemnością. Zwłaszcza jesienią, pod kocykiem i przy gorącej herbatce/kawie.






Jeśli więc nie znacie jeszcze "Przypadków pewnej desperatki" - polecam wam tę pozycję z całego serca. Znowu nie zawiodłam się na "Serii z babeczką" :)



Za książkę dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona - zawsze wiecie, 
co mi podrzucić, żeby mi się podobało! :)

niedziela, 20 września 2015

Uwaga, premiera!

UWAGA!

Już za miesiąc, 21 października, premiera kolejnej książki Remigiusza Mroza!




POLECAM :)


Remigiusz Mróz
"Zaginięcie"
21.10.2015 r.
Wyd. Czwarta Strona

sobota, 19 września 2015

RECENZJA: Alexander Soderberg "Andaluzyjski przyjaciel"

Jakiś czas temu zainteresowała mnie seria o Sophie Brinkmann - bohaterce "Andaluzyjskiego przyjaciela". W Polsce wydano ją w ramach "Czarnej Serii" Wydawnictwa Czarna Owca. Kiedy zobaczyłam pierwszy tom w księgarni Tak Czytam - wiedziałam, że będzie to książka, którą wybiorę do recenzji.



Usiadłam sobie wygodnie, w upalny, lipcowy dzień, otworzyłam książkę i BACH! Opis pościgu z motocyklem w roli głównej. Naprawdę dobry opis. Brzmiało obiecująco. Potem wciągnęłam się w "Andaluzyjskiego przyjaciela" niemalże tak bardzo, jak w "Ojca chrzestnego" Mario Puzo. Wiecie, klimaty mafijne, porachunki, trochę miłości w tle. W czasie lektury miałam kilka takich momentów, kiedy zastanawiałam się, czy nie odłożyć książki na bok. Odkładałam ją więc, żeby do niej niedługo potem wracać, bo chociaż chwilami coś mi w niej nie grało, to akcja była w sumie wciągająca.

Główna bohaterka to samotna matka, pielęgniarka Sophie Brinkmann, która w pracy poznaje mafioso Hectora Guzmana, zakochuje się w nim (banał), a potem standardowo okazuje się, że jej ukochany to typowy niegrzeczny chłopiec, a jej szczęściu - i życiu - grozi niebezpieczeństwo.

Mamy porachunki gangów, korupcję i manipulację, do tego grupkę policjantów, którzy próbują zinfiltrować obie organizacje przestępcze (chyba nie muszę mówić, z jakim skutkiem?)... To wszystko składa się na natłok bohaterów, w których łatwo się pogubić. Na nasze szczęście, a ich pecha, sukcesywnie się wybijają, więc mamy mniej imion do ogarniania ;)

Nie wiem, czy to wina tego, że jestem kobietą, czy może miałam taki okres w życiu, ale książka - jak to się mówi kolokwialnie - dupy mi nie urwała. Szkoda, bo z reguły nie zawodziłam się na "Czarnej Serii". Może po prostu miałam zbyt wygórowane oczekiwania wobec Soderberga?


Nie lubię pisać negatywnie o książkach i pastwić się nad nimi, więc najlepiej przekonajcie się sami, czy "Andaluzyjski przyjaciel" jest dla Was. Może Wam ten tytuł będzie bardziej odpowiadał, niż mnie - w końcu każdej książce należy się szansa (co oznacza, że jest możliwe, że w mojej upartości kiedyś wrócę do serii o Sophie Brinkmann!).



Za możliwość recenzji książki dziękuję sieci księgarń Tak Czytam


czwartek, 17 września 2015

RECENZJA: Asa Hellberg "Ostatnia wola Sonji" i "Sekret Sonji"

Jako że mam spore zaległości recenzenckie (co nie znaczy, że nie czytam tych książek, które mam zaległe, bo czytam - to jedynie kwestia czasu, kiedy każdą tu zrecenzuję, a nie chcę się spieszyć, bo potem nie będzie co czytać :) Poza tym niech termin recenzji będzie dla Was taką niespodzianką, jak dla mnie :D) postanowiłam dziś zrecenzować dla Was pakiet dwóch książek Szwedki Asy Hellberg. Czemu od razu pakiet? Już tłumaczę.


Źrodło zdjęć: Internet


Już od początku istnienia Czwartej Strony czaiłam się na "Ostatnią wolę Sonji" (a potem "Sekret Sonji", oczywiście). Czułam, że to będą książki inne od wszystkich babskich tytułów dostępnych na polskim rynku wydawniczym. Nie zawiodłam się. Jako że nie da się nie wciągnąć w ten świat, najlepiej czytać książki Hellberg jedną po drugiej. Pierwszy tom łyknęłam ekspresowo, drugim delektowałam się przez dłuższy czas, bo nie chciałam, żeby moja przygoda z Susanne, Maggan i Rebecką dobiegła końca. Kim są te kobiety? Jaką tajemnicę miała ich przyjaciółka Sonja?


Opowieść rozpoczyna się od śmierci tytułowej Sonji. Zostawia ona jednak dosyć specyficzny testament, w którym nie tylko rozdziela między swoje trzy przyjaciółki majątek, o którym kobiety nie miały pojęcia, ale też daje im ultimatum - od tego, czy je spełnią, zależy to, czy dostaną spadek. Brzmi znajomo, prawda? Ale nie jest znajome.

Otóż bohaterki dostały od Sonji takie zadania do wykonania, których nie sposób było - mówiąc kolokwialnie - olać. Hotel w Londynie, dom na Majorce i restauracja w Paryżu to miejsca, które stały się własnością trzech przyjaciółek. Życie każdej z nich pod wpływem tych zadań zmienia się diametralnie, a Rebecka, Susanne i Maggan poznają Sonję na nowo, odkrywając jej skrywane latami tajemnice.

Pierwszy tom jako e-book :)


Co wyróżnia te książki na tle innych, podobnych?

Po pierwsze - wiek bohaterek. To nie zwariowane trzydziestolatki, tylko zwariowane pięćdziesiątki, które pokazują, że w każdym wieku można zakochać się na nowo - albo na nowo w starym ukochanym ;) I cóż, nikt nie jest idealny, a każdy pod wpływem swoich problemów pokazuje pazurki.

Po drugie - nie pamiętam książki skierowanej do kobiet, która tak bardzo by mnie zafascynowała, nad którą tyle bym myślała, próbując rozwikłać zagadkę Sonji. To nie jest książka lekka, łatwa i przyjemna, a naprawdę wciągająca obyczajówka, której lektura nie zostanie uznana za stracony czas.

Po trzecie - sprezentowałam taki sam komplet Mamie na urodziny. Przeczytała obie w dwa dni. A była nastawiona do tych książek dosyć sceptycznie, bo nie miała ochoty na typowo babską lekturę! Punkt dla mnie! I dla Asy Hellberg :)


Najlepsza lektura na upalne dni!



No i tak na marginesie - żałuję, że je przeczytałam. I zazdroszczę osobom, które nie czytały Hellberg, bo mają tę cudowną przygodę przed sobą, a ja niestety mam dobrą pamięć i pewnie dopiero na emeryturze będę mogła ponownie to przeczytać z wypiekami na twarzy ;) Na razie pozostanę z moim niedosytem, oczekując na kolejny tom - bo nie przewiduję innej opcji! Musi taki powstać!

I pamiętajcie - dobre i skandynawskie są nie tylko kryminały ;)





Za możliwość recenzji historii o przyjaciółkach ze Sztokholmu dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona - jesteście nieocenieni! 

czwartek, 3 września 2015

RECENZJA: Simon Tofield "Kot Simona kontra reszta świata" :)

Dziś recenzja nietypowa, bo komiksu. Za to jakiego!

W 2008 roku YouTube zawojował pewien biały kot - a właściwie kilka kresek, które składają się na kota. Autorem krótkich filmików jest rysownik Simon Tofield, Pamiętam, że kiedy pierwszy raz zobaczyłam animację "Simon's Cat: Cat Man Do", zwariowałam. Po prostu zwariowałam. Zakochałam się z miejsca w kocie i w talencie Simona Tofielda. Bo zanim przejdę do komiksów z serii, musicie wiedzieć jedno - zanim Grumpy Cat i Lil Bub zostali gwiazdami - niekwestionowanym królem Catnetu był właśnie Simon's Cat - Kot Simona. Kot teoretycznie fikcyjny, ale przejawiający cechy najprawdziwszego kota. Wiem, bo mój jest taki sam :D


Konto Kota Simona Tofielda w serwisie YouTube

Konto Kota Simona Tofielda na Facebooku


Simon Tofield idealnie uchwycił w filmikach typowe kocie zachowania (zawsze zakończone wskazaniem na miskę, bo koteczek jest głodny ;)). Obawiałam się, że w komiksie to się nie uda, że komiks jest zbyt... hmm... statyczny. Myliłam się.



Simon's Cat to marka znana na całym świecie - to wydawane co roku kalendarze w różnych formatach, gadżety typu podkładka pod kubek, poduszka (jak wyżej), breloczki etc.


Dlatego właśnie, kiedy w księgarni Tak Czytam wybierałam książki do recenzji, nie mogło wśród nich zabraknąć komiksu "Kot Simona kontra reszta świata" (tego akurat nie znałam).



W domu w zasadzie od razu siadłam do "lektury" i ze śmiechem podziwiałam każdy rysunek Tofielda. 

TO GENIUSZ.


Każda strona w tym komiksie to osobna historia, każdy obrazek to osobna "kontra" dla Kota Simona. Wszystkie są zabawne, a im dłużej się je podziwia, tym więcej zaskakujących szczegółów człowiek w nich widzi. Poznajemy Kota Simona jako kota zwariowanego, sprytnego, czasem leniwego a czasem słodkiego jak cukierek, władczego (zwłaszcza wobec innych zwierząt z okolicy) i wiecznie głodnego. Sprawia wrażenie, jakby skumulowały się w nim wszystkie koty świata :)



"Kot Simona kontra reszta świata" to pierwsza książka z serii w kolorze. Cóż, mimo mojego sceptycznego podejścia do używania kolorów (może to kwestia przyzwyczajenia do czarno-białych filmików), muszę przyznać, że nie ujmuje to uroku tym komiksom.


Jeśli chcecie zapoznać się z resztą serii - tu można je znaleźć.


Polecam Wam nie tylko tę jedną, ale wszystkie części "Kota Simona" jako kociara (ręczę Wam, że każdy kociarz znajdzie w bohaterze komiksów znaczną część własnego kota), jako recenzent, a w końcu jako osoba doceniająca dobrą kreskę rysownika. Jeśli tylko potrzebujecie chwili wytchnienia, poprawy nastroju - sięgajcie po książki Simona Tofielda! Dobry humor gwarantowany :)




Za książkę dziękuję sieci księgarń Tak Czytam, 
zwłaszcza księgarni w Kielcach przy ul. Sienkiewicza 56.


czwartek, 20 sierpnia 2015

RECENZJA: Vanessa Tait "Dom po drugiej stronie lustra"

Zawsze lubiłam klimaty wiktoriańskie. Lubiłam (i lubię) też "Alicję w Krainie Czarów". Dlatego właśnie ucieszyłam się na wieść, że dane mi będzie zrecenzować książkę prawnuczki prawdziwej Alicji - Alice Liddell.



Moje oczekiwania wobec "Domu po drugiej stronie lustra" były ogromne. Bałam się rozczarowania - na szczęście książka okazała się być wciągająca, choć momentami denerwująca. Co mnie irytowało? Główna bohaterka, Maria Prickett. Dziewczyna w moim wieku, uchodząca za starą pannę (hm!). Prosta guwernantka trzech córek dziekana Liddella. Doszłam do wniosku, że jednak obyczajowość epoki wiktoriańskiej nie była tak ekscytująca, jak myślałam. Za mało mi było natomiast Charlesa Dodgsona, czyli Lewisa Carrolla i bezczelnej w uroczy sposób Alicji. Wiadomym jest, że Dodgson wykazywał nieco zbyt duże zainteresowanie dziećmi (patrz: fotografie jego autorstwa i sam proces twórczy opisany w książce Tait oraz adoracja małej Alice), jednak miałam wrażenie, że to Alicja była dominująca w tym tandemie. W czasach, kiedy dziecku nie wolno było dyskutować, młoda panna Liddell była prawdziwą buntowniczką - szokujące! :) W pewnym momencie zaczęłam współczuć zdewociałej Marii, że musi zajmować się tak problematyczną podopieczną, ale uznałam, że gdyby nie kontakty z rodziną Liddellów - Maria byłaby jeszcze bardziej nudna. Wyszło jej to więc na dobre.


Po lekturze "Domu po drugiej stronie lustra" mam ochotę na wygłoszenie pogadanki umoralniającej, jak czyniły to kiedyś guwernantki takie jak panna (cóż to za wstyd, że PANNA!) Prickett. Sama nie wiem, czy to zaleta czy wada książki.




Bezspornym pozostaje, że zawsze miło się czyta książki pisane z perspektywy potomka ich bohatera. Książki dotyczące powstawania innych książek. Dlatego właśnie polecam lekturę"Domu po drugiej stronie lustra" każdemu fanowi twórczości Lewisa Carrolla a także temu, kto lubi wiktoriańskie historie miłosne. To główny wątek w książce - i choć spodziewałam się, tak jak wspominałam, bardziej rozbudowanego wątku Alice Liddell i Charlesa Dodgsona, tak książka Vanessy Tait naprawdę da się lubić!





Za książkę dziękuję Wydawnictwu Czwarta Strona.

wtorek, 11 sierpnia 2015

RECENZJA: Natasza Socha "Rosół z kury domowej"

Moje pierwsze spotkanie z Nataszą Sochą to właśnie ta książka. Mówię to na samym początku, dodając od razu, że na tej jednej się nie skończy. Najpierw muszę jednak dokupić zakładki indeksujące, bo w czasie lektury trochę ich zużyłam, zaznaczając ciekawe/śmieszne/mądre/motywujące cytaty...

Historia jest teoretycznie banalna - kura domowa i jej mąż, zdrada i rozwód, zawiedzione oczekiwania, przeprowadzka na niemiecką wieś i kilka nowych przyjaciółek plus szalony pomysł na karierę w Internecie. Ale wiecie co? To się naprawdę świetnie czyta!

Jestem w kategorii wiekowej "prawie 30" i próbowano już ze mnie zrobić kurę domową - z mizernym skutkiem, kogut bowiem zwiał hen, hen, daleko. Nie zmienia to faktu, że po latach szczęśliwie trafiłam na mojego P., który ma mocno osadzone w temacie nazwisko :D Przypadek? Nie sądzę! On jednak nie próbuje mnie "ukurzyć", jak robili to mężowie bohaterek książki. Być może dlatego - dość przewrotnie, ale doskonale - rozumiem Wiktorię, Marę, Judith i Leę. 

Cztery kury domowe, które myślą, że wzorzec kobiety - kury domowej jest jedynym słusznym. I które pod wpływem siebie wzajemnie i swojego niebanalnego pomysłu na gotowanie topless postanowiły wyrwać się z kurnika i podbić świat. Począwszy od YouTube. 



Książka spodobała mi się od początku. Lekki styl, ciekawy język, metafory na piątkę... I te kilka wulgaryzmów, których autorka nie boi się używać (dzięki Bogu!), a które dodają pikanterii całości, które są jak chilli dodane do czekolady. Po raz pierwszy od dawna bohaterki jakiejś książki nie wydawały mi się mdłe i bajkowe, sztuczne jak biust Pameli Anderson. I choć temat jest poważny, bo nie myślcie sobie, że ukurzenie to coś zabawnego, to w czasie lektury "Rosołu z kury domowej" niejednokrotnie śmiałam się, kilka razy wkurzałam, a raz miałam ochotę zamordować z premedytacją męża jednej z bohaterek. W afekcie. Za co - dowiecie się z książki. Zorientujecie się na sto procent, który to był moment.

Reasumując - książkę Sochy można odbierać na różne sposoby. Ktoś zobaczy w niej komedię, ktoś dramat, ktoś inny romans a jeszcze inny - poradnik. Gdybym była biblioterapeutą, polecałabym ją na pewno kobietom, którym mężowie weszli na głowę. I kobietom, które nie do końca wierzą w siebie albo nie umieją się odnaleźć poza swoim domem, a w nim udają, że wszystko jest OK. I takim, które uważają, że kura domowa to komplement i są z tej funkcji dumne. A nade wszystko - wciskałabym ją FACETOM - żeby zobaczyli, ile ich kobiety są w stanie dla nich poświęcić - bez narzekań - i docenili ich ciężką pracę.

Bo "Rosół z kury domowej" to mocno życiowa, mądra książka, nadająca się do czytania nie tylko przez kury domowe...




P.S. Zakochana jestem też w okładce. Po prostu zakochana. Nie dość, że jest totalnie adekwatna do treści, to jest jedną z najbardziej udanych okładek, jakie widziałam w życiu.




Za książkę bardzo dziękuję Autorce i Wydawnictwu Pascal Books.

czwartek, 30 lipca 2015

RECENZJA: John O'Farrell "Mężczyzna, który zapomniał o swojej żonie"

Kilka miesięcy temu stałam na poczcie w przydługiej kolejce. Moją uwagę zwróciły - a jakże - książki wystawione obok okienek pocztowych. Pierwsza przyciągnęła ją ta właśnie książka. Dosyć słodka okładka, ale nie przesłodzona, trochę retro (nie wiem, skąd mam takie skojarzenie!). Urocza, tak chyba można ją nazwać. I ten tytuł.

No bez jaj. MUSIAŁAM ją przeczytać.

Moja ciekawość została pobudzona prawie tak bardzo jak moje ślinianki po trudnej wspinaczce górskiej (a musicie wiedzieć, że wiele lat temu przy takiej okazji zasnęłam na bufecie w schronisku w oczekiwaniu na kiełbaskę, ale stanowiska nie opuściłam, hahaha). Nie miałam jednak przy sobie ani grosza na książkę, więc trudno, odpuściłam. 

Niedawno nawiązałam współpracę z siecią księgarń Tak Czytam. Wchodzę więc do zaprzyjaźnionej księgarni po pierwszy zestaw do recenzji i co widzę? "Mężczyznę, który zapomniał o swojej żonie!". Tak właśnie pozycja ta znalazła się w mojej kolekcji jako Must Read :)

Dwie pierwsze książki zdobyte w ramach współpracy recenzenckiej z Tak Czytam - recenzje kolejnych już wkrótce!



Czytałam ją wszędzie, gdzie się dało. W domu, w podróży, na Runmageddonie. I nie mogłam się oderwać. Bawiła mnie jak mało która komedia!





Akcja powieści rozpoczyna się jesiennego popołudnia w metrze. Pewien mężczyzna nagle zapomniał, kim jest, dokąd jedzie, skąd jedzie, po co gdzieś w ogóle jedzie, nawet jak się nazywa - w jego mózgu nastąpił totalny reset. Takie mózgowe pudełko nicości, w którym utknął główny bohater. No bo wyobraźcie sobie - wokół Was jest masa ludzi, a Wy czujecie się najbardziej samotni na świecie i do tego jak idioci, bo nie potraficie nikomu wytłumaczyć, co się z Wami dzieje. Można się przerazić, co? No właśnie.

Po jakimś czasie okazuje się, że zagubiony mężczyzna to Vaughan, mąż (w trakcie rozwodu) i ojciec. Jawi się jako mężczyzna racjonalnie myślący, posiadający fenomenalne poczucie humoru i dystans do siebie i świata, a przy tym okazuje się, że przed utratą pamięci był zupełnie kimś innym: mężem i ojcem cierpiącym na tzw. tumiwisizm stosowany. 

Tu następuje moje główne przemyślenie - czy utrata pamięci była dla niego błogosławieństwem czy przekleństwem? Wydaje mi się, że to pierwsze. Vaughan na nowo poznaje swoją rodzinę, przyjaciół, całe swoje życie. Zakochuje się w Maddy, swojej żonie, od pierwszego (dobre sobie!) wejrzenia, stara się być wzorowym ojcem, synem i przyjacielem - po prostu dobrym człowiekiem. I wiecie co? Nawet mu to wychodzi.

Jak skończy się ta historia? Łatwo to przewidzieć, ale nie zmienia to faktu, że zanim zdąży Was to zirytować, "połkniecie" tę pozycję w ekspresowym tempie.

"Mężczyzna, który zapomniał o swojej żonie" jest z pozoru lekką książką do poduszki, jednak nie tak łatwo przestać o niej myśleć. Zastanawiamy się nad sensem życia, związków, miłości każdego rodzaju, tej do małżonka, dzieci, rodziców i przyjaciół. Ba, nawet do psa! I myślimy, co by było, gdyby nas dotknęła taka fuga, jaka stałą się udziałem Vaughana.

Naprawdę gorąco, gorąco, GORĄCO polecam Wam książkę Johna O'Farrella. Niech Was skusi tak, jak skusiła mnie. 



P.S.
Myślę, że po lekturze tej książki będę jeszcze bardziej skłonna przymykać oko na niegroźne zapominalstwo mojego Mężczyzny ;) 


P.S.2
Mam dla Was kilka cytatów, które szczególnie mi się spodobały. 





Za książkę dziękuję fenomenalnej sieci i konkretnej księgarni Tak Czytam w Kielcach - uwielbiam Was! To wszystko Wasza wina! :D


środa, 8 lipca 2015

RECENZJA: C.J. Roberts "Dotyk ciemności"

Pierwszy tom z serii "The Dark Duet" otrzymałam do recenzji od wydawnictwa Czwarta Strona. Łatwo nie było, bo erotyki to nie moja specjalność, nigdy nie fascynowałam się Greyem i jemu pokrewnymi. Niemniej jednak przed lekturą książki Roberts postanowiłam sprawdzić, co takiego jest w erotykach, że kobiety je kochają. I wiecie co? Dalej nie wiem, bo ja nie mogłam przez nie przebrnąć.

Dostałam jednak uroczo zapakowany w fioletową wstążkę "Dotyk ciemności" i spróbowałam zagłębić się w ten świat... Podjęłam wyzwanie.



Być może przez moją niechęć do wulgarnego erotyzmu ciężko było mi przebrnąć przez "Dotyk ciemności". Nie jest to jednak typowy erotyk. To coś więcej - to mroczny thriller z erotyką w tle. Zaczyna się od sceny obserwacji dziewczyny przez porywacza. Już samo to budziło mój wewnętrzny niepokój. Kiedy porywacz stał się bohaterem i "uratował" Livvie - pomyślałam, że może jednak ma serce. Okazało się, że nawet jeśli je ma, to nie do końca po tej stronie, po której powinien.


Caleb porywa dziewczynę, po czym podejmuje się wyszkolić ją na seksualną niewolnicę. Nie jest to jednak bezcelowe - Livvie ma stać się narzędziem zemsty na mordercy, którego Caleb wraz ze swoim "opiekunem" próbuje wytropić i zamordować. Jednak ciągle sam fakt porwania Livvie i traktowania jej jako osoby przymusowo wciągniętej w zemstę mnie nie przekonywał. Potem doszedł do tego syndrom sztokholmski - bohaterka zaczęła czuć "coś" do porywacza, a porywacz do niej. A mimo to książka pełna była przemocy.

Chyba jednak wolę, kiedy uczucie okazywane jest w sposób delikatny, a nie za pomocą tortur.



Plusem powieści jest język. Czyta się ją całkiem nieźle, choć nagromadzenie emocji powoduje chaos w głowie. W wielu momentach miałam ochotę ratować Livvie, mordować Caleba i przede wszystkim - nie wyobrażam sobie takiej abstrakcyjnej sytuacji, jaka jest opisana w "Dotyku ciemności". Jest po prostu zbyt straszna. Nigdy jednak nie wiemy, co i kto nas spotka za rogiem i jak zachowamy się w tak ekstremalnych momentach. Czy podporządkujemy się oprawcy, czy będziemy się buntować? Czy będziemy nienawidzić czy... kochać?

Przez to wszystko czytałam książkę długo, na raty. W domu przy kawie, pewnej niedzieli na stadionie lekkoatletycznym, w kolejce. Nigdzie nie mogłam się do końca na niej skupić. Ktoś na Instagramie powiedział, że dziwi się, że TAKA książka jest wydana w Polsce. Bo czy Polska faktycznie jest na nią gotowa? Być może tak. Ja na pewno nie byłam. Ale po lekturze wiem, że gdybym kolejny raz miała zrecenzować "Dotyk ciemności", zrobiłabym to. Choćby po to, żeby wyjść ze swojej strefy komfortu. Żeby przełamać pewne uprzedzenia, strach.



Na okładce zaznaczone jest, że nie jest to książka dla osób o słabych nerwach. To prawda. Jeśli jednak znajdziecie w sobie na tyle odwagi, żeby zatopić się w świecie Livvie i Caleba - polecam Wam lekturę "Dotyku ciemności".

Nowa współpraca :)

Bardzo miło mi oznajmić, że właśnie rozpoczyna się moja współpraca z siecią księgarń Tak Czytam! motikon smi
Polecać nie muszę, choć zawsze z chęcią to robię - w końcu to stamtąd, z kieleckiej księgarni przy Sienkiewicza 56, pochodzi wiele książek z moich zbiorów. Jeśli jeszcze nie znacie Tak Czytam - POLECAM! 
Oto ich strona w Internecie:
http://takczytam.pl/
Są też na Instagramie:
https://instagram.com/tak_czytam/


środa, 1 lipca 2015

To już ROK!

Ale ten czas leci... Dziś mija rok, od kiedy piszę tego bloga. Na początku zamierzenie było proste: pisać o książkach, dla książkoholików. Wyszło, jak wyszło - piszę krótkie teksty, piszę recenzje. Piszę.



Po roku mogę stwierdzić, że ten blog, to moje poletko, jest spełnieniem moich marzeń. Nawiązałam mnóstwo znajomości dzięki obecności tutaj i na Instagramie. Już dwa razy byłam uczestnikiem Blogotoku. Raz załapałam się nawet na filmik na YouTube! Recenzuję książki dla zaprzyjaźnionego wydawnictwa. Coraz więcej się udzielam w Internecie (i nie tylko). Objęłam pierwszy patronat medialny nad książką. Czuję, że nie stoję w miejscu, że rozwijam swoją pasję.



Dziękuję Wam za to.

Za to, że jesteście, że chce Wam się czytać moje wypociny. Że mnie wspieracie. Że mnie motywujecie jak diabli. Że dostaję tyle pozytywnych sygnałów i uwierzyłam w to, że może faktycznie nie jestem taka do bani książkowo ;)

I może to zabrzmi górnolotnie, ale ten rok był najlepszym rokiem mojego życia.


poniedziałek, 29 czerwca 2015

Czerwiec - Book Haul

Po raz pierwszy na moim blogu pojawia się Book Haul. Nigdy nie miałam na tyle chęci/czasu/chęci i czasu, żeby stworzyć taki post, a teraz chodzi mi po głowie, bo ubiegły tydzień był jednym z najbardziej intensywnych książkowo i chcę to jakoś uporządkować :) Nie będę zazdrościła innym blogerom ich pięknych stosików - stworzyłam własny!


Książki z czerwca


"Ludzie czy bogowie" zgarnięci w końcu od Rodziców na początku czerwca. Kupieni dawno temu w Biedronce. Po genialnym "Relidze" byłam ciekawa historii innych lekarzy. Czytam na raty, nie zawodzę się. Niektórych lekarzy bardzo polubiłam, innych mniej, ale przemyślenia i historia każdego z nich jest równie ciekawa. 

"Dziewczyny wyklęte" dostałam na Dzień Dziecka, choć kupione były kilka dni wcześniej. Czytam je również na raty, w ten weekend Mama kupiła sobie swój własny egzemplarz. Warto.

"Dziewczęta z pokoju 28" zdobyłam całkiem przypadkowo w Makro za grosze. Historia zaciekawiła mnie głównie z tego względu, że "Dziennik Helgi" (Weissovej - jest tu jedną z bohaterek) czytałam jakiś czas temu i pochłonęłam go w jedno popołudnie. "Dziewczęta z pokoju 28" to historia o wojnie, obozie i przyjaźni, która wciągnie każdego, dla kogo temat II wojny światowej jest w jakimś stopniu bliski/fascynujący. 


Panie i panowie - promocja Biedronki za 4,99 zł/szt.! "Mały Książę" to must have - zbieram każde możliwe wydanie, łącznie z oryginalnym i komiksem. To ma inne tłumaczenie niż mój poprzedni egzemplarz, dlatego uznałam, że warto zainwestować w niego te kilka złotych. 

"Listy miłosne" to lekka lekturka na lato. Kiedyś to już czytałam, pamiętam, że było całkiem przyjemnie. Fajnie mieć swój egzemplarz.

"Hrabstwo ponad prawem" złapałam z kosza w ostatniej chwili, po czym zorientowałam się, że kojarzę ekranizację tej książki. Zapowiada się ciekawie.



Egzemplarze recenzenckie od Czwartej Strony i Wydawnictwa Muza/Books & Culture. Trzy z nich już tu recenzowałam, "Dotyk ciemności" aktualnie czytam. Recenzja lada dzień, premiera książki (oraz "Nie zmienił się tylko blond") już w środę.


Do kolekcji: Lackberg i Puzyńska. Moje dwie ulubione autorki kryminałów. 

"Razem będzie lepiej" było mi wielokrotnie polecane przez inne blogerki książkowe i w końcu się skusiłam. Zobaczymy, jak wyszło kuszenie w drugą stronę ;)


Książki odkupione od 3telnika, czyli Przemka, za całe 5 zł/szt. 

"Białe zęby" to książka, o której od lat słyszałam wiele dobrego, ale nigdy nie miałam okazji jej przeczytać. To się niebawem zmieni.

"Niebezpieczna fortuna" - nazwisko Follett mówi wszystko. Musiałam.

"Mroczny zakątek" dokupiłam do kolekcji - bo "Zaginioną dziewczynę" mam od listopada. Mam nadzieję, że "Mroczny zakątek" wciągnie mnie bardziej...

Na "Skradzioną" czaiłam się od kilku miesięcy i w końcu MAM! :) Autorka podobno genialna, poluję już na inną jej książkę, "Co kryje twoje imię?". 

"Angielskie lato" i "Zaplątaną miłość" dokupiłam do kompletu również. Kompletu recenzenckiego, bo przy wysyłce tych tytułów mnie niestety pominięto. Już dawno to wybaczyłam Czwartej Stronie, a z ciekawości książki i tak zakupiłam :) No i akcja "Stacji Jagodno" toczy się w Kielcach i pod Kielcami... 


Gabaldon. Moje marzenie, od kiedy sięgnęłam po "Obcą". Wiem, że nie każdemu książka się podobała (patrz: blog Kasi jako przykład), ale ja jestem zachwycona. Erotyka? Cóż. W dobie Greya nie uważam tego za erotykę. Raczej za ciekawą książkę z miłością i historią Szkocji w tle. Serial też jest niczego sobie, nawet mojemu P. się podoba!



Do recenzji od autorek dostałam też dwa e-booki. Nataszę Sochę wielu z Was, czytelników, może kojarzyć, bo jest w naszym kraju coraz bardziej popularna i naprawdę nieźle się ją czyta. To moja pierwsza z nią przygoda i coś czuję, że nie ostatnia.

Patrycja Żurek zaś (w swojej trzeciej już książce) z tematyki kobiecej przerzuciła się na vampire love story. Wampiry mogły się już nieco znudzić, ale w połączeniu z fabułą książka ta jest jak powiew świeżości. Nazwałabym ją vampero... I ta okładka... Mrau!!!

Obie książki aktualnie czytam i powiem krótko - jest dobrze! Więcej potem, tym bardziej, że nad książką Patrycji objęłam patronat medialny :) Dzięki za zaufanie, Pati! :*


A jakby mało mi było książek kupionych/otrzymanych, wypożyczyłam ich kilka z biblioteki.


Pomijając biblioteczny egzemplarz "Obcej", wypożyczyłam "Dyskretnego bohatera" (z ciekawości - Mario Vargas Llosa to moja studencka miłość sprzed lat), "Milczącą siostrę" (bo podobno Chamberlain ciekawie pisze - sprawdzę), "Endgame. Wezwanie" (bo koncepcja książki jet wielce interesująca - jak ktoś nie wie, o czym mowa, zachęcam do lektury strony poświęconej projektowi) oraz "Małgorzata idzie na wojnę" (bo autorami są prezydent Kielc i jeden z kieleckich dziennikarzy). 


To by było na tyle. Więcej książkowych grzechów nie pamiętam. A tych nie żałuję! 

Aż chce się powiedzieć... "So many books, so little time"...

piątek, 26 czerwca 2015

RECENZJA: Agata Przybyłek "Nie zmienił się tylko blond"

"Iwonka ma męża, czwórkę dzieci i sielankowe życie. Jej mąż ma sklep z bielizną i biuściastą kochankę Adelę. Iwonka dowiaduje się, że w wieku 37 lat zostanie babcią. Przepis na dramat? Nigdy w życiu!"



Taki opis można znaleźć na tylnej okładce wydanej przez wydawnictwo Czwarta Strona książki Agaty Przybyłek "Nie zmienił się tylko blond". I faktycznie - w życiu bohaterki, do tej pory sielankowym, zmienia się wszystko poza kolorem włosów (chyba, że odrosty się liczą). Zdradzona przez męża Iwonka musi zacząć żyć na nowo, z czwórką dzieci, dwoma psami, ciężarną kotką i równie ciężarną dziewczyną syna na karku. Jak sobie poradzi w nowej rzeczywistości?



Książka Przybyłek to prawdziwa komedia omyłek (rymuję prawie jak główna bohaterka!). Zwykle taka ilość zawirowań akcji wprowadza sztuczność i strasznie by mnie deprymowała, jednak w tym przypadku jest na odwrót. Być może to kwestia nagromadzenia bohaterów, a uwierzcie, każdy z nich jest zabawniejszy od poprzedniego, a może po prostu tak dobrze się to czyta, bo tak. Bo jest napisane lekkim piórem. W każdym razie - od książki nie mogłam się oderwać. Śmiałam się jak szalona z przygód Iwonki i jej rodziny, bo jakby na to nie patrzeć - były życiowe, ale i zwariowane do bólu. Główna bohaterka próbowała radzić sobie w nowej sytuacji, ale nie zawsze wychodziło jej to tak, jakby chciała. Głównie wychodziło jej na opak ;) Miało to swój niezaprzeczalny urok - chyba wiele z nas, kobiet, znalazło się choć raz w życiu na zakręcie losu i wyszła z nas tak zwana pierdoła życiowa. Grunt to wziąć się w garść. Jak Iwonka.



Jedyne, co mnie w tej książce irytowało, to błędy popełniane pewnie nieumyślnie. Znalazłam ich kilka (przepraszam autorkę, ale pozwolę je sobie wymienić):

1. Iwonka i Jaruś pili w restauracji wino. Zamówili kolejne. A potem, jakby nigdy nic, pojechali do domu jego samochodem. Za drugim razem padło choć stwierdzenie w stylu "Przecież piłeś, nie możesz prowadzić". Okazało się, że policjantowi wszystko wolno. Znowu więc prowadził na podwójnym gazie.

2. W latach 90. (według moich obliczeń) - jak wspominali Iwonka i Jaruś - na wycieczce klasowej oni sami  oraz pozostali uczniowie byli właścicielami telefonów komórkowych. Cóż. Szczerze wątpię w takie coś. Nie tylko dlatego, że pamiętam tamte czasy, ale że znam historię telefonii komórkowej w Polsce w latach 90. A raczej jej niemalże brak.

3. Iwonka i Jaruś chodzili do równoległej klasy w gimnazjum. Mają po 37 lat. Jeśli nic wam nie świta, to znaczy, że jesteście młodsi ode mnie. Mam 29 lat i byłam pierwszym (!) rocznikiem gimnazjum. Oznacza to, że mogli chodzić razem do podstawówki lub szkoły średniej. Nie do gimnazjum, bo go wtedy zwyczajnie nie było.

Pomimo tych błędów (było ich jeszcze kilka, ale pominę je, bo nie chcę się pastwić zbytnio nad researchem autorki) książka jest naprawdę bardzo przyjemna. Mogę wręcz stwierdzić, że będzie na pewno jedną z moich ulubionych pozycji z tego gatunku. Obiecałam ją już Mamie i zachwalam każdej koleżance. A wiecie, czemu?

Bo naprawdę świetnie się bawiłam, czytając "Nie zmienił się tylko blond".



Premiera 1 lipca 2015 

Za książkę dziękuję wydawnictwu Czwarta Strona.