Biedronka zaskakuje ponownie. W zeszłym tygodniu ukazał się artykuł promujący konkurs literacki (!!!) "Piórko 2015". Chodzi w nim o to, by umożliwić komuś debiut i sprzedaż jego książki dla dzieci - a jest o co walczyć. Sto tysięcy złotych dla autora i drugie tyle dla ilustratora, nakład imponujący... Każdy by się skusił. Ale jak to wygląda w praktyce?
Zachęcam do lektury regulaminu. Dla opornych/leniwych w skrócie powiem, w czym problem.
Primo: nie można być autorem ŻADNEGO tekstu opublikowanego, który miał nadany numer ISBN lub ISSN - czyli w praktyce ktoś, kto wydał coś w ramach selfpublishingu albo pisał do magazynu, który miał nadany numer ISSN (np. recenzje opublikowane w magazynach "Książki", "Fanbook" i w moim przypadku - w magazynie studenckim) - odpada na wstępie. Oznacza to, że pomysł na książkę, który klarował mi się w głowie, odleciał jak ptak do ciepłych krajów jesienią. Szybko i na smutno.
Secundo: prawo autorskie w całości jest scedowane na organizatora - czyli jeśli ktoś wygra konkurs, prawa autorskie do jego książki ma Biedronka. A raczej Jeronimo Martins Polska S.A. Cytując zapis ze strony głównej konkursu: "najbardziej prestiżową gratyfikacją dla debiutujących twórców, będzie publikacja książki i jej sprzedaż w sklepach sieci Biedronka". Jeśli liczycie na to, że będziecie mogli kiedyś podpisać umowę na tę książkę z innym wydawnictwem - no way. Nie ma takiej opcji. Może to zrobić tylko organizator konkursu, choć to pewnie i tak nie będzie miało nigdy miejsca. Cóż, na otarcie łez zawsze jest sto tysi i w przyszłości widok swojej książki najpierw na tekturowym stojaku, a potem w koszu z książkami na wyprzedaży. I +100 do zajebistości. Biedronka, ach, Biedronka. No ale to w końcu prestiżowa gratyfikacja ;)
I tak, moje prawa autorskie też w pewnym momencie nie należały do mnie, więc wiem, jak to potrafi wkurzać.
Reasumując, jak komuś nie zależy na prawach autorskich i zdecyduje się wziąć udział w konkursie, bo nic nie publikował do tej pory - szczerze życzę mu powodzenia. Wbrew pozorom nie mam nic przeciwko takim konkursom, przeciwko Biedronce i jej właścicielowi ani tym bardziej przeciwko samemu pomysłowi krzewienia czytelnictwa (choć książka będzie w sprzedaży pewnie przez standardowe dwa tygodnie i potem na wspomnianych wyprzedażach) w dyskoncie spożywczym. Rozumiem, że debiut to debiut. Ja najwyraźniej według regulaminu konkursu mam go od ośmiu lat za sobą.
Jaka szkoda, że pisałam wtedy o Flash Mobach, a nie stworzyłam uroczą książeczkę dla najmłodszych...
poniedziałek, 9 marca 2015
środa, 4 marca 2015
RECENZJA: M.J. Arlidge "Ene, due, śmierć"
Pierwsza z serii książek M.J. Arlidge'a wydana w Polsce - "Ene, due, śmierć" - ma dziś swoją premierę. Swój egzemplarz dostałam od wydawnictwa Czwarta Strona (za co bardzo dziękuję, bo zrobiliście mi intelektualnie "dobrze" ;)) i pochłonęłam go w kilka dni.
"Ene, due, śmierć" to wciągająca historia... No właśnie, czyja? Zaczyna się od morderstwa, jak każdy kryminał (standard), ale potem odkrywamy, że to NIE JEST zwykłe zabójstwo, a śmiertelna wyliczanka. Graczami są powiązane ze sobą w jakiś sposób pary - młodzi i zakochani ludzie, dwie prostytutki, dwaj współpracownicy... Które z nich przegra grę o życie? Morderca wykazuje się sporym sprytem i kreatywnością, by spełnić swój diaboliczny plan. Bo tak naprawdę każdy coś przegra, w końcu człowiek jest tylko człowiekiem i ma swoje granice, a przede wszystkim: wyrzuty sumienia. I nie mówię tu tylko o ofiarach zbrodni - również policjanci nie zawsze są fair...
Mordercę tropi Helen Grace, kobieta z przeszłością, twarda i ambitna i poświęcająca się pracy w policji od początku do końca. Ona również zagra w tę grę... Jaki będzie wynik? Przekonajcie się sami.
Nie chcę zdradzać Wam więcej, bo to recenzja a nie streszczenie, ale ręczę, że nie odłożycie tej książki, dopóki nie przeczytacie ostatniej strony.
Na okładce widnieje napis: "Mroczniejszy niż Jo Nesbo". Mnie jednak Jo Nesbo męczył, a Arlidge - wręcz przeciwnie. Może to kwestia języka albo po prostu tego, że tu ciągle coś się dzieje, nie ma czasu na nudę. W czasach, kiedy natłok kryminałów na rynku każe nam dokonywać selekcji - "Ene, due, śmierć" wyróżnia się spośród innych książek. Warto sięgnąć po ten konkretny tytuł, bo daje do myślenia. W czasie lektury zastanawiamy się nie tylko nad tym, kto jest mordercą i jak my zachowalibyśmy się na miejscu ofiar, ale przede wszystkim - myślimy, do czego zdolny jest człowiek zdesperowany, który staje się powoli zwierzęciem kierującym się instynktem przetrwania. W moim odczuciu książka Arlidge'a jest więc nie tylko naprawdę świetnym kryminałem, ale też książką psychologiczną. I diabelnie żałuję, że kolejny tom serii pojawi się na rynku dopiero we wrześniu.
"Ene, due, śmierć" to wciągająca historia... No właśnie, czyja? Zaczyna się od morderstwa, jak każdy kryminał (standard), ale potem odkrywamy, że to NIE JEST zwykłe zabójstwo, a śmiertelna wyliczanka. Graczami są powiązane ze sobą w jakiś sposób pary - młodzi i zakochani ludzie, dwie prostytutki, dwaj współpracownicy... Które z nich przegra grę o życie? Morderca wykazuje się sporym sprytem i kreatywnością, by spełnić swój diaboliczny plan. Bo tak naprawdę każdy coś przegra, w końcu człowiek jest tylko człowiekiem i ma swoje granice, a przede wszystkim: wyrzuty sumienia. I nie mówię tu tylko o ofiarach zbrodni - również policjanci nie zawsze są fair...
Mordercę tropi Helen Grace, kobieta z przeszłością, twarda i ambitna i poświęcająca się pracy w policji od początku do końca. Ona również zagra w tę grę... Jaki będzie wynik? Przekonajcie się sami.
Nie chcę zdradzać Wam więcej, bo to recenzja a nie streszczenie, ale ręczę, że nie odłożycie tej książki, dopóki nie przeczytacie ostatniej strony.
Na okładce widnieje napis: "Mroczniejszy niż Jo Nesbo". Mnie jednak Jo Nesbo męczył, a Arlidge - wręcz przeciwnie. Może to kwestia języka albo po prostu tego, że tu ciągle coś się dzieje, nie ma czasu na nudę. W czasach, kiedy natłok kryminałów na rynku każe nam dokonywać selekcji - "Ene, due, śmierć" wyróżnia się spośród innych książek. Warto sięgnąć po ten konkretny tytuł, bo daje do myślenia. W czasie lektury zastanawiamy się nie tylko nad tym, kto jest mordercą i jak my zachowalibyśmy się na miejscu ofiar, ale przede wszystkim - myślimy, do czego zdolny jest człowiek zdesperowany, który staje się powoli zwierzęciem kierującym się instynktem przetrwania. W moim odczuciu książka Arlidge'a jest więc nie tylko naprawdę świetnym kryminałem, ale też książką psychologiczną. I diabelnie żałuję, że kolejny tom serii pojawi się na rynku dopiero we wrześniu.
Panu Franciszkowi też się podobało :)
poniedziałek, 2 marca 2015
Więc chodź, pomaluj mój świat!
Polacy są narodem zestresowanym - ba, nie tylko Polacy. Cały świat jest kłębkiem nerwów. Każdy inaczej radzi sobie ze stresem. Wielu z nas chciałoby wrócić do dzieciństwa, kiedy życie było prostsze i bardziej kolorowe. Ktoś mądry wpadł na pomysł wydania kolorowanek dla dorosłych - jako "Kolorowego Treningu Antystresowego". Wydawnictwo Buchmann z Grupy Wydawniczej Foksal wypuściło na rynek trzy książki - kolorowanki.
Źródło: Internet
Postanowiłam sprawdzić, co to za ciekawostka wydawnicza, na punkcie której oszaleli moi znajomi. Na początku pomyślałam, że to kolorowanki typowo dla dzieci, a potem... A potem zobaczyłam te wspaniałe rysunki. Napaliłam się jak szczerbaty na suchary na choć jeden tom i tydzień temu zamówiłam "Esy-floresy". Dziś dotarły w objęciach mojego P., który przytargał mi paczkę z Arosa - pozwoliłam mu za to pokolorować jedną muszelkę :D
Zawartość paczki ;)
P. śmiał się ze mnie, że nawet się porządnie nie przywitam, a już otwieram paczkę. Cóż, ciekawość to podobno pierwszy stopień do piekła, ale będę tam miała wielu znajomych, więc musiał mnie zrozumieć :)
Zabrałam się za kolorowanie muszelek.
Przepadłam. P. też zaczął kolorować, ale oboje stwierdziliśmy, że moje kredki są do bani i trzeba kupić nowe, lepsze. To ważne! Inaczej nie widać kolorów, a to przecież o to chodzi :)
Kredki za trzy złote nie do końca podołały...
Dobrze jest więc na wstępie zainwestować też w naprawdę dobre kredki lub flamastry/cienkopisy, np. Stabilo (choć obawiam się, że będą "przebijały" na drugą stronę). A potem w antyramę, żeby wyrwać obrazek i oprawiwszy go - powiesić na ścianie. Każda strona ma perforację ułatwiającą wyrywanie stron, więc nie ma obaw o porwanie obrazka.
Tygrys z dedykacją dla mojej tygrysolubnej Mamusi :)
Jedyne, co wydaje się powalać, to cena takiej kolorowanki antystresowej - 24,99 zł, ja jednak kupiłam ją na aros.pl za nieco ponad 17 złotych. Na początku byłam gotowa kupić w ciemno cały pakiet kolorowanek, ale uznałam, że musiałabym na widok rachunku pokolorować wszystkie trzy, żeby się odstresować - darowałam sobie więc. Jedna na razie wystarczy.
I tak jak pisała Kasia z bloga "Z pasją o dobrych książkach" - wygląda na to, że blogerzy książkowi są wyjątkowo zestresowaną grupą, bo każdy z nas albo już ma albo planuje mieć takie kolorowanki :) Ale cóż zrobić, jak są takie fajne!
OSTRZEŻENIE: to wciąga...
Subskrybuj:
Posty (Atom)