poniedziałek, 9 marca 2015

Konkurs Piórko 2015

Biedronka zaskakuje ponownie. W zeszłym tygodniu ukazał się artykuł promujący konkurs literacki (!!!) "Piórko 2015". Chodzi w nim o to, by umożliwić komuś debiut i sprzedaż jego książki dla dzieci - a jest o co walczyć. Sto tysięcy złotych dla autora i drugie tyle dla ilustratora, nakład imponujący... Każdy by się skusił. Ale jak to wygląda w praktyce?

Zachęcam do lektury regulaminu. Dla opornych/leniwych w skrócie powiem, w czym problem.

Primo: nie można być autorem ŻADNEGO tekstu opublikowanego, który miał nadany numer ISBN lub ISSN - czyli w praktyce ktoś, kto wydał coś w ramach selfpublishingu albo pisał do magazynu, który miał nadany numer ISSN (np. recenzje opublikowane w magazynach "Książki", "Fanbook" i w moim przypadku - w magazynie studenckim) - odpada na wstępie. Oznacza to, że pomysł na książkę, który klarował mi się w głowie, odleciał jak ptak do ciepłych krajów jesienią. Szybko i na smutno.

Secundo: prawo autorskie w całości jest scedowane na organizatora - czyli jeśli ktoś wygra konkurs, prawa autorskie do jego książki ma Biedronka. A raczej Jeronimo Martins Polska S.A. Cytując zapis ze strony głównej konkursu: "najbardziej prestiżową gratyfikacją dla debiutujących twórców, będzie publikacja książki i jej sprzedaż w sklepach sieci Biedronka". Jeśli liczycie na to, że będziecie mogli kiedyś podpisać umowę na tę książkę z innym wydawnictwem - no way. Nie ma takiej opcji. Może to zrobić tylko organizator konkursu, choć to pewnie i tak nie będzie miało nigdy miejsca. Cóż, na otarcie łez zawsze jest sto tysi i w przyszłości widok swojej książki najpierw na tekturowym stojaku, a potem w koszu z książkami na wyprzedaży. I +100 do zajebistości. Biedronka, ach, Biedronka. No ale to w końcu prestiżowa gratyfikacja ;) 

I tak, moje prawa autorskie też w pewnym momencie nie należały do mnie, więc wiem, jak to potrafi wkurzać.

Reasumując, jak komuś nie zależy na prawach autorskich i zdecyduje się wziąć udział w konkursie, bo nic nie publikował do tej pory - szczerze życzę mu powodzenia. Wbrew pozorom nie mam nic przeciwko takim konkursom, przeciwko Biedronce i jej właścicielowi ani tym bardziej przeciwko samemu pomysłowi krzewienia czytelnictwa (choć książka będzie w sprzedaży pewnie przez standardowe dwa tygodnie i potem na wspomnianych wyprzedażach) w dyskoncie spożywczym. Rozumiem, że debiut to debiut. Ja najwyraźniej według regulaminu konkursu mam go od ośmiu lat za sobą. 

Jaka szkoda, że pisałam wtedy o Flash Mobach, a nie stworzyłam uroczą książeczkę dla najmłodszych...

środa, 4 marca 2015

RECENZJA: M.J. Arlidge "Ene, due, śmierć"

Pierwsza z serii książek M.J. Arlidge'a wydana w Polsce - "Ene, due, śmierć" - ma dziś swoją premierę. Swój egzemplarz dostałam od wydawnictwa Czwarta Strona (za co bardzo dziękuję, bo zrobiliście mi intelektualnie "dobrze" ;)) i pochłonęłam go w kilka dni.



"Ene, due, śmierć" to wciągająca historia... No właśnie, czyja? Zaczyna się od morderstwa, jak każdy kryminał (standard), ale potem odkrywamy, że to NIE JEST zwykłe zabójstwo, a śmiertelna wyliczanka. Graczami są powiązane ze sobą w jakiś sposób pary - młodzi i zakochani ludzie, dwie prostytutki, dwaj współpracownicy... Które z nich przegra grę o życie? Morderca wykazuje się sporym sprytem i kreatywnością, by spełnić swój diaboliczny plan. Bo tak naprawdę każdy coś przegra, w końcu człowiek jest tylko człowiekiem i ma swoje granice, a przede wszystkim: wyrzuty sumienia. I nie mówię tu tylko o ofiarach zbrodni - również policjanci nie zawsze są fair...

Mordercę tropi Helen Grace, kobieta z przeszłością, twarda i ambitna i poświęcająca się pracy w policji od początku do końca. Ona również zagra w tę grę... Jaki będzie wynik? Przekonajcie się sami.

Nie chcę zdradzać Wam więcej, bo to recenzja a nie streszczenie, ale ręczę, że nie odłożycie tej książki, dopóki nie przeczytacie ostatniej strony.



Na okładce widnieje napis: "Mroczniejszy niż Jo Nesbo". Mnie jednak Jo Nesbo męczył, a Arlidge - wręcz przeciwnie. Może to kwestia języka albo po prostu tego, że tu ciągle coś się dzieje, nie ma czasu na nudę. W czasach, kiedy natłok kryminałów na rynku każe nam dokonywać selekcji - "Ene, due, śmierć" wyróżnia się spośród innych książek. Warto sięgnąć po ten konkretny tytuł, bo daje do myślenia. W czasie lektury zastanawiamy się nie tylko nad tym, kto jest mordercą i jak my zachowalibyśmy się na miejscu ofiar, ale przede wszystkim - myślimy, do czego zdolny jest człowiek zdesperowany, który staje się powoli zwierzęciem kierującym się instynktem przetrwania. W moim odczuciu książka Arlidge'a jest więc nie tylko naprawdę świetnym kryminałem, ale też książką psychologiczną. I diabelnie żałuję, że kolejny tom serii pojawi się na rynku dopiero we wrześniu.


Panu Franciszkowi też się podobało :)



poniedziałek, 2 marca 2015

Więc chodź, pomaluj mój świat!

Polacy są narodem zestresowanym - ba, nie tylko Polacy. Cały świat jest kłębkiem nerwów. Każdy inaczej radzi sobie ze stresem. Wielu z nas chciałoby wrócić do dzieciństwa, kiedy życie było prostsze i bardziej kolorowe. Ktoś mądry wpadł na pomysł wydania kolorowanek dla dorosłych - jako "Kolorowego Treningu Antystresowego". Wydawnictwo Buchmann z Grupy Wydawniczej Foksal wypuściło na rynek trzy książki - kolorowanki.


Źródło: Internet

Postanowiłam sprawdzić, co to za ciekawostka wydawnicza, na punkcie której oszaleli moi znajomi. Na początku pomyślałam, że to kolorowanki typowo dla dzieci, a potem... A potem zobaczyłam te wspaniałe rysunki. Napaliłam się jak szczerbaty na suchary na choć jeden tom i tydzień temu zamówiłam "Esy-floresy". Dziś dotarły w objęciach mojego P., który przytargał mi paczkę z Arosa - pozwoliłam mu za to pokolorować jedną muszelkę :D


Zawartość paczki ;)

P. śmiał się ze mnie, że nawet się porządnie nie przywitam, a już otwieram paczkę. Cóż, ciekawość to podobno pierwszy stopień do piekła, ale będę tam miała wielu znajomych, więc musiał mnie zrozumieć :)

Zabrałam się za kolorowanie muszelek.





Przepadłam. P. też zaczął kolorować, ale oboje stwierdziliśmy, że moje kredki są do bani i trzeba kupić nowe, lepsze. To ważne! Inaczej nie widać kolorów, a to przecież o to chodzi :) 


Kredki za trzy złote nie do końca podołały... 

Dobrze jest więc na wstępie zainwestować też w naprawdę dobre kredki lub flamastry/cienkopisy, np. Stabilo (choć obawiam się, że będą "przebijały" na drugą stronę). A potem w antyramę, żeby wyrwać obrazek i oprawiwszy go - powiesić na ścianie. Każda strona ma perforację ułatwiającą wyrywanie stron, więc nie ma obaw o porwanie obrazka. 


Tygrys z dedykacją dla mojej tygrysolubnej Mamusi :)

Jedyne, co wydaje się powalać, to cena takiej kolorowanki antystresowej - 24,99 zł, ja jednak kupiłam ją na aros.pl za nieco ponad 17 złotych. Na początku byłam gotowa kupić w ciemno cały pakiet kolorowanek, ale uznałam, że musiałabym na widok rachunku pokolorować wszystkie trzy, żeby się odstresować - darowałam sobie więc. Jedna na razie wystarczy.

I tak jak pisała Kasia z bloga "Z pasją o dobrych książkach" - wygląda na to, że blogerzy książkowi są wyjątkowo zestresowaną grupą, bo każdy z nas albo już ma albo planuje mieć takie kolorowanki :) Ale cóż zrobić, jak są takie fajne! 


OSTRZEŻENIE: to wciąga...