Zaczęło się od książek czytanych mi przez Rodziców (i nie tylko). Już w wieku 3 lat próbowałam udawać, że czytam, a przy okazji podkradałam Rodzicom pewną szczególną książkę z półki i na niej uczyłam się czytać. Jak tego dokonałam - do dziś nie wiem.
I byłam chyba jednym z niewielu dzieciaków, które w wieku 4 lat NAPRAWDĘ przeczytały "Pana Tadeusza".
Egzemplarz był miniaturowy, a mój Tata wręczył go ponad 30 lat temu mojej Mamie zamiast pierścionka zaręczynowego. Czcionka - gotyk. Taaaak. Jeśli wiecie, jak wygląda gotyk, zrozumiecie, jak wielkim hardcorem byłam jako gówniara. Uczyć się czytać na miniaturze "Pana Tadeusza" napisanej gotykiem. Bezcenne. Mogłabym to wpisać w CV.
Poza tym z dzieciństwem kojarzą mi się książki z ilustracjami Jana Marcina Szancera, cała seria o Ani z Zielonego Wzgórza, kolejna o Muminkach, "Polyanna", "Tajemniczy opiekun"... Klasyka i nowości wydawnicze (które aktualnie, po ćwierć wieku, też są już uznawane za klasykę). Bywało i tak, że podkradałam Babci romanse, Tacie książki o II wojnie światowej czy o górach, a Mamie wszystko, co tylko dało się podkraść do czytania. Nawet w toalecie mieliśmy sennik, który namiętnie czytałam, grając w grę o tron :)
Pierwsze świadome wybory czytelnicze to czasy podstawówki. Nudziłam się w szkole, bo kiedy dzieciaki uczyły się czytać - ja już czytałam pod ławką. I czasem coś pisałam. To były czasy, kiedy czytałam zawsze i wszędzie. Już wtedy chodziłam z książką pod pachą - i tak mi zostało do dziś, choć w wygodniejszej opcji, bo książki mam w torebce.
Na dalszym etapie edukacji bywałam wyśmiewana za miłość do książek. Teraz mogę powiedzieć WAM, którzy mnie, okularnicę z nosem w książce przez wiele lat gnębiliście chamskimi przytykami - gońcie się ;)
Po maturze postanowiłam iść na studia, wybrałam informację naukową i bibliotekoznawstwo. Tym samym pogłębiłam swoje zboczenie - teraz mogę śmiało nazywać je zawodowym. W czasie studiów masowo nabywałam nowe książki do kolekcji, więc w ciągu tych dziesięciu lat mój księgozbiór znacząco się powiększył. Czasem nie znam umiaru. I co z tego? Każdy ma jakieś wady ;) Moją wadą jest wydawanie pieniędzy na książki zamiast na ciuchy czy kosmetyki. Jeśli miałabym w portfelu dychę i miałabym iść do takiej Biedronki po zakupy - kupiłabym pewnie książkę na wyprzedaży zamiast artykułów pierwszej potrzeby. Jak to było uroczo powiedziane w książce Janusza Leona Wiśniewskiego "Na fejsie z moim synem" - na starość będę chyba "wpierdalała celulozę".
Felka kontra remont i książki :)
Dochodzę do wniosku, że przebywanie wśród książek też nie ułatwia mi życia i wzmaga tylko mój książkoholizm. Mądre powiedzenie - "dom twój tam, gdzie książki twoje" - jest moim mottem życiowym. Najlepiej czuję się otoczona papierem ubranym w piękne okładki. Przygarniam podniszczone książki, wychodząc z założenia, że nikt inny ich nie przygarnie. Uwielbiam patrzeć na książki. Na moje własne szczególnie. Wyciszam się w otoczeniu książek, a najlepiej odstresowuje mnie dobra lektura. Podejrzewam, że wielu książkoholików mnie rozumie, że nie jestem w tym sama. Książka to dla mnie coś więcej niż książka - to niezbędny element życia, wystroju mieszkania i gdybym była ich pozbawiona - nie byłabym sobą.
Chcesz mnie zdołować? Zabierz mi książki.
Wydaje mi się, a nawet mam pewność, że książkoholizm zawdzięczam mojej Rodzinie. To oni zaszczepili we mnie chorą miłość do literatury. To oni zabierali mnie do księgarni. To oni rozumieli moją potrzebę czytania, przez którą do tej pory kiepsko radzę sobie w kuchni (wolę czytać niż gotować - gotowanie mnie nudzi). To ich "wina", że jestem, jaka jestem. Kompletnie porąbana.
Ale ja tak strasznie kocham książki!!!