piątek, 29 maja 2015

Jak zostałam książkoholiczką? Studium przypadku.

Odpowiedź jest prosta: ciężko jest nie zostać książkoholikiem, jeśli od dziecka żyło się wśród książek i w poszanowaniu dla nich.

Zaczęło się od książek czytanych mi przez Rodziców (i nie tylko). Już w wieku 3 lat próbowałam udawać, że czytam, a przy okazji podkradałam Rodzicom pewną szczególną książkę z półki i na niej uczyłam się czytać. Jak tego dokonałam - do dziś nie wiem.

I byłam chyba jednym z niewielu dzieciaków, które w wieku 4 lat NAPRAWDĘ przeczytały "Pana Tadeusza".

Egzemplarz był miniaturowy, a mój Tata wręczył go ponad 30 lat temu mojej Mamie zamiast pierścionka zaręczynowego. Czcionka - gotyk. Taaaak. Jeśli wiecie, jak wygląda gotyk, zrozumiecie, jak wielkim hardcorem byłam jako gówniara. Uczyć się czytać na miniaturze "Pana Tadeusza" napisanej gotykiem. Bezcenne. Mogłabym to wpisać w CV.

Poza tym z dzieciństwem kojarzą mi się książki z ilustracjami Jana Marcina Szancera, cała seria o Ani z Zielonego Wzgórza, kolejna o Muminkach, "Polyanna", "Tajemniczy opiekun"... Klasyka i nowości wydawnicze (które aktualnie, po ćwierć wieku, też są już uznawane za klasykę). Bywało i tak, że podkradałam Babci romanse, Tacie książki o II wojnie światowej czy o górach, a Mamie wszystko, co tylko dało się podkraść do czytania. Nawet w toalecie mieliśmy sennik, który namiętnie czytałam, grając w grę o tron :)

Pierwsze świadome wybory czytelnicze to czasy podstawówki. Nudziłam się w szkole, bo kiedy dzieciaki uczyły się czytać - ja już czytałam pod ławką. I czasem coś pisałam. To były czasy, kiedy czytałam zawsze i wszędzie. Już wtedy chodziłam z książką pod pachą - i tak mi zostało do dziś, choć w wygodniejszej opcji, bo książki mam w torebce.

Na dalszym etapie edukacji bywałam wyśmiewana za miłość do książek. Teraz mogę powiedzieć WAM, którzy mnie, okularnicę z nosem w książce przez wiele lat gnębiliście chamskimi przytykami - gońcie się ;)

Po maturze postanowiłam iść na studia, wybrałam informację naukową i bibliotekoznawstwo. Tym samym pogłębiłam swoje zboczenie - teraz mogę śmiało nazywać je zawodowym. W czasie studiów masowo nabywałam nowe książki do kolekcji, więc w ciągu tych dziesięciu lat mój księgozbiór znacząco się powiększył. Czasem nie znam umiaru. I co z tego? Każdy ma jakieś wady ;) Moją wadą jest wydawanie pieniędzy na książki zamiast na ciuchy czy kosmetyki. Jeśli miałabym w portfelu dychę i miałabym iść do takiej Biedronki po zakupy - kupiłabym pewnie książkę na wyprzedaży zamiast artykułów pierwszej potrzeby. Jak to było uroczo powiedziane w książce Janusza Leona Wiśniewskiego "Na fejsie z moim synem" - na starość będę chyba "wpierdalała celulozę".



Felka kontra remont i książki :)

Dochodzę do wniosku, że przebywanie wśród książek też nie ułatwia mi życia i wzmaga tylko mój książkoholizm. Mądre powiedzenie - "dom twój tam, gdzie książki twoje" - jest moim mottem życiowym. Najlepiej czuję się otoczona papierem ubranym w piękne okładki. Przygarniam podniszczone książki, wychodząc z założenia, że nikt inny ich nie przygarnie. Uwielbiam patrzeć na książki. Na moje własne szczególnie. Wyciszam się w otoczeniu książek, a najlepiej odstresowuje mnie dobra lektura. Podejrzewam, że wielu książkoholików mnie rozumie, że nie jestem w tym sama. Książka to dla mnie coś więcej niż książka - to niezbędny element życia, wystroju mieszkania i gdybym była ich pozbawiona - nie byłabym sobą. 

Chcesz mnie zdołować? Zabierz mi książki. 

Wydaje mi się, a nawet mam pewność, że książkoholizm zawdzięczam mojej Rodzinie. To oni zaszczepili we mnie chorą miłość do literatury. To oni zabierali mnie do księgarni. To oni rozumieli moją potrzebę czytania, przez którą do tej pory kiepsko radzę sobie w kuchni (wolę czytać niż gotować - gotowanie mnie nudzi). To ich "wina", że jestem, jaka jestem. Kompletnie porąbana. 



Ale ja tak strasznie kocham książki!!!

wtorek, 19 maja 2015

Targi książki, na których mnie NIE było...

Za każdym razem, kiedy w Warszawie, Krakowie czy Katowicach odbywają się targi książki, obiecuję sobie, że je odwiedzę. Udało mi się raz, w Katowicach. Nic specjalnego. W zasadzie zero obniżek cen, spotkania z autorami niszowymi, stoiska jakieś takie ubogie... Zniechęciłam się. Wiem, że targi w Krakowie czy Warszawie są o niebo lepsze, ale z drugiej strony - czy obecność tam jest mi naprawdę niezbędna do życia?

Kocham pewien portal za ich promocje książkowe z okazji targów. W sumie kocham za to dwa portale. Promocje na e-booki to dla mnie ostatnio zbawienie. Od kiedy przerzucam się powoli z książek drukowanych na elektroniczne, staram się kupować je jak najtaniej. Potrafię wyczekać miesiącami na dobrą promocję i co? I nagle okazuje się, że z okazji takich targów mam ją za grosze lub wręcz za darmo. To jest dopiero coś! Tak to ja mogę czytać - legalnie i tanio, a do tego nie muszę kombinować, gdzie na półce wcisnę kolejną książkę.

I choć mam "magistra z upychania książek", to za cholerę sobie z tym ostatnio nie radzę. Za dużo tego. Czas przystopować i skupić się na e-bookach. Zwłaszcza wtedy, kiedy wiem, że wersja drukowana nie różni się od wersji elektronicznej (np. w niektórych wydaniach elektronicznych nie ma map czy fotografii - a szkoda).

Z okazji targów w Warszawie, odbywających się w ten weekend, nabyłam dziś za grosze "Obcą" Diany Gabaldon (tyle osób mi to polecało, że w końcu się skusiłam), w zeszłym tygodniu "Mężczyznę, który zapomniał o swojej żonie" Johna O'Farrella i od piątku do niedzieli korzystałam z promocji Publio.pl, za co dostałam za darmo osiem tytułów (codziennie między 9 a 12 i między 18 a 21 udostępniano za darmo jednego e-booka - nie powiem, natrudziłam się trochę, żeby zdobyć je wszystkie).

1. "Małe kobietki"
2. "Absurdy PRL-u" (genialna książka, nie mogę się oderwać)
3. "Zagubione cywilizacje"
4. "Umarli tańczą"
5. "Lalka" (w tym nowym, pięknym wydaniu)
6. "Gdański depozyt"
7. "Ludzie w kłopotliwych miejscach"
8. "Martin Scorsese"

I jak tu nie być ukontentowaną? :)

Nie musiałam stać w kolejkach, wydawać masy pieniędzy (którą to masę na pewno bym wydała, choć jej nie mam - tym samym oszczędziłam na kocie żarcie dla Franka), dźwigać kilogramów książek (a z moim kręgosłupem ostatnio było kiepsko), a mam to, co chciałam. A nawet więcej.

Czy udział w takich promocjach można uznać za udział w targach? ;)



A Wy? Byliście na targach (wiem, że część z Was była)? Co upolowaliście (widziałam łupy - zazdroszczę)? Spotkaliście ulubionych autorów (tylko z tego względu żałuję, że nie pojechałam, choć z drugiej strony wiem, jakie były kolejki do autorów, których chciałam poznać - żadna to radocha pogadać dwie minuty i zgarnąć autograf... Wolałabym spotkanie przy kawie ;))?

wtorek, 12 maja 2015

Literatura uzdrawiająca duszę :)

Od kilku (tygo)dni chodzi za mną książka Mitcha Alboma "Jeszcze jeden dzień". Mam ją od dobrych kilku lat i odkładam na tzw. zaś. Wiem, że warto.

Moja przygoda z tym autorem rozpoczęła się w 2004 roku od jego książki "Pięć osób, które spotykamy w niebie" (film też widziałam). Pamiętam, że zostawiła po sobie ślad w postaci wielu godzin przemyśleń. Była po prostu ŚWIETNA. Przeżywałam wtedy licealną fascynację - jak chyba każdy z nas, choć nikt się do tego teraz nie przyznaje (podobnie jak do słuchania Kelly Family w latach 90.) - Paulo Coelho. Książki Alboma są polecane jego fanom, więc... Spróbowałam. I wiecie co? Albom jest o niebo lepszy. Mniej tu pitolenia o byle czym w byle jaki sposób, który z pozoru wygląda na mądry. Bo tak, teraz tak właśnie myślę o Coelho. Od lat pisze na jedno kopyto i naprawdę zastanawiam się, gdzie ja miałam mózg, kiedy go czytałam. Wygłaszał takie oczywiste oczywistości ;)

Po kilku latach zdobyłam więcej książek Alboma, do kolekcji brakuje mi tylko ostatniej, "Pierwszy telefon z nieba". Nie jestem specjalnie religijna (do tego też nie boję się przyznać), ale książki tego konkretnego autora sprawiają, że naprawdę myślę o życiu, śmierci, Bogu, uduchowieniu i całej tej otoczce. A to już coś.



Wydaje mi się, że każdy z nas potrzebuje czasem odrobiny wiary. Nie tylko w Boga, ale w jakąś siłę wyższą. Potrzebuje wspomnianego już przeze mnie uduchowienia. Te książki to zapewniają. Uzdrawiają dusze i może nie nawracają czytelników, bo podejrzewam, że targetem Mitcha Alboma (jak i Coelho czy nawet Sparksa) są głównie osoby, w większości kobiety, wierzące w Boga, ale na pewno skłaniają do przemyśleń. Zawierają masę życiowej mądrości przekazanej w sposób, który jest do strawienia. 

W czasie lektury książek Alboma warto zaopatrzyć się w zakładki indeksujące - będą nam niezbędne do zaznaczania ciekawych cytatów. Nie należę do osób nadużywających podkreślaczy czy właśnie zakładek indeksujących, ale w tym przypadku mój egzemplarz "Wtorków z Morriem" nieco przybrał na wadze i objętości, bo tyle ich używałam ;) 





Jeśli więc potrzebujecie chwili dla siebie, odpoczynku od zgiełku codzienności - łapcie te książki w swoje ręce i czytajcie. Są magiczne. I wciągają. A przede wszystkim - pochłania się je w ekspresowym tempie..