środa, 10 lutego 2016

Przechowywanie książek - gdzie i jak?

Przyznaję - mój pokój nie jest z gumy, ja kompulsywnie kupuję książki, ale nie bez powodu skończyłam bibliotekoznawstwo. Mam magistra z upychania książek!



Główne problemy czytelników-nabywców książek to:
a) brak miejsca na nowe książki,
b) brak czasu na czytanie nowych książek.



Czasem te dwa problemy łączą się w jeden - upchniesz nowość w jakieś dziwne miejsce, zapomnisz o niej i po jakimś czasie masz niespodziankę, bo znalazłeś książkę, w znalezieniu której wcześniej nawet Święty Antoni nie pomógł. Wiem co mówię. Ostatnio odkryłam na półce kryminał Nory Roberts, o którym zapomniałam kilka miesięcy temu, zaraz po wyprzedaży w Biedronce. A teraz mam w kolejce tyle książek, że nie wiem, kiedy sięgnę po tę konkretną.

Dotarłam już do etapu, kiedy nie jestem w stanie zrezygnować z kupowania książek, bo lubię te endorfiny w momencie wychodzenia ze sklepu z nową książką (albo kilkoma), a nie mam już miejsca w domu na ich magazynowanie. Nie należę też do ludzi, którzy oddają swoje książki. Niektórym ciężko to pewnie zrozumieć, w końcu to tylko książka, być może nigdy więcej do raz przeczytanej już nie wrócę, ale... to tak jakby pozbawić kolekcjonera połowy zbiorów. Z ta drobną różnicą, że u mnie to by skutkowało długotrwałym dołem, którego leczyłabym oczywiście nowymi zakupami książkowymi. To jak ze związkami - pakujesz się w drugi, żeby zapomnieć o pierwszym. Jak więc rozwiązać problem z brakiem miejsca?

Ładować książki wszędzie, gdzie się da.




Po pierwsze - mam swój system. Na wstępie kitram nowe książki, udaję, że wcaaaaale ich nie kupiłam dzisiaj, tylko leżały tu od dawna. Na przykład od tygodnia, ha! Na tę okoliczność dostałam od Mamy Patryka pudła z TK Maxx w kształcie książek. Żebym "kitrała książki, które kupię". Cóż, jak na razie skitrałam tam tylko Kodeks Karny. Przy pozostałych lecę na żywioł, bo do odważnych świat należy, i układam je obok łóżka, udając, że miałam je już dawno, ale akurat teraz miałam ochotę na ich czytanie (bo tam właśnie przechowuję książki z pierwszeństwem w kolejce).



Po drugie - zbieram pudła i pudełka wszelakiego sortu, byle były pojemne. Nie obchodzi mnie, czy to pudełko po butach, po przesyłkach z księgarni/wydawnictwa czy jest to pudło z IKEI. Pudło to pudło. Nadaje się do przechowywania książek, na których lekturę aktualnie nie mam ochoty. Bo musicie wiedzieć, że u mnie książka musi mieć swój MOMENT. Kupuję na zapas, a czytam w różnych terminach, czasem tego samego dnia, czasem po miesiącu, roku a niektórych książek sprzed dekady nawet jeszcze nie zaczęłam. Poza tym w pudłach książki się nie kurzą. I choć zwykle pamiętam, co mam w którym pudle, myślałam nad spisami albo zdjęciami zawartości na pudełku. Mogłoby to być niezłe ułatwienie.



Po trzecie - układam i przekładam książki na półkach jak porąbana nie tylko dlatego, że to mnie odpręża i naprawdę kocham to robić, ale też dlatego, że testowanie różnych konfiguracji pozwala na najbardziej efektywne (i efektowne) ułożenie książek. Staram się układać książki seriami, czasem mój system polega na układaniu książek w innych językach na innej półce, kryminałów na innej, serii danego wydawnictwa na jeszcze innej etc. Podejrzewam, że tylko ja ogarniam ten system. Gdyby ktoś mnie zapytał, gdzie mam jaką książkę - wiem, gdzie ona leży. I to nie tylko kwestia pamięci fotograficznej. Ponadto takie przekładanie książek eliminuje nam problem ze sklerozą książkową. Co jakiś czas przypominamy sobie, że wow, TO mieliśmy przeczytać rok temu! Trzeba TO nadrobić!



Po czwarte - wykorzystuję wolne przestrzenie. Niby normalka, ale dla każdego "wolna przestrzeń" znaczy co innego. Dla mnie wolna przestrzeń to każdy jej skrawek, dla kogoś to może być maksymalnie jeden rząd na półce. U mnie nie ma miejsca na estetykę, to by było dobre przy 1/100 moich zbiorów. Zawsze podobały mi się zdjęcia pokazowe w katalogach, wiecie, te fantazyjnie ułożone książki na stoliku kawowym, na regale kilka książek na krzyż... Ale w życiu to mi się nie sprawdza. W życiu mam książkowy pierdolnik. Niedługo moje książki zasłonią mi okno, wszystkie ściany i może nawet podłogi, ale to problem do rozwiązania - rozwiązaniem są inne meble, pojemniejsze. Przy wąskim i nieustawnym pokoju ciężko było 10 lat temu wstawić coś innego niż meblościanka (znienawidzona przeze mnie), w której na książki są zaledwie dwie większe i trzy mniejsze półki, a jedna z tych trzech mniejszych jest przeznaczona na filmy na DVD - w końcu jestem zwolenniczką Legalnej Kultury. To z powodu tego braku miejsca mam książki na biurku w ilościach hurtowych, na drukarce na oknie, na meblościance sięgające niemalże sufitu, na pudłach i w pudłach za drzwiami, przy łóżku i na oparciu łóżka. A wystarczyłyby ze dwa regały Billy z IKEI... No, może trzy. Góra dziesięć.


A kiedy nic z tego już nie zdaje egzaminu, pozostaje mi jedno rozwiązanie, całkiem przyjemne dla obu stron - wywożę książki do Rodziców :) Tam dostają drugie życie, ktoś ponownie się nimi delektuje, układa je w moim starym pokoju, a ja odwiedzam je tak często jak tylko mogę. Lub używamy z Panem Franciszkiem czytnika e-booków, bo na nim zawsze znajdzie się miejsce na nowości!





A w gratisie... Panna Felicja i gliwickie zbiory :)





A Wy gdzie trzymacie swoje książki? Jakie macie sposoby na ich przechowywanie? 
Jestem ciekawa waszych sposobów :)

środa, 3 lutego 2016

RECENZJA: Joanna Szarańska "I że ci nie odpuszczę"

Kiedy kilka tygodni temu siedziałam sobie grzecznie w domu na L4, trafiła do mnie przesyłka - zaproszenie ślubne. Stwierdziłam, że na ten ślub bardzo chętnie pójdę, że nie odpuszczę!

A potem otrzymałam książkę.





Już z zapowiedzi wydawniczej wiedziałam, że ten tytuł zdobędzie moje serce. Nie myliłam się. Usiadłam do książki i już po chwili rżałam ze śmiechu. Autentycznie rżałam. Nie wiem, jak Czwarta Strona to robi, ale wydaje książki autorek, które powodują u mnie niekontrolowane napady śmiechu, a u mojego kota urocze zniesmaczenie ("matka-wariatka"). Na bieżąco zamęczałam co śmieszniejszymi fragmentami Mamę, Ciocię, Patryka, kota, ba, nawet koleżanki z pracy. To nic, że często było to przerywane czkawką. 

Ale o co tyle hałasu?

Historia zaczyna się banalnie - panna młoda (Kalina) i pan młody (Patryk) przed ołtarzem, zamiast "i że cię nie opuszczę" okazuje się, że jednak ktoś tu kogoś opuścił, do tego z ciężarną przyjaciółką młodej (Jolantą). Standard. Nic, czego bym nie czytała już wcześniej. A POTEM SIĘ ROZKRĘCIŁO. Panna młoda, fanka Bridget Jones, wykorzystuje sprezentowany jej z okazji niedoszłego ślubu voucher i wyrusza w podróż, u celu której czeka na nią przeznaczenie - SPA.

Jednak tu zamiast spodziewanego odpoczynku mamy niespodziewaną pracę w podupadłym dworku, włamanie i... masaż olejem Kujawskim. Tak, to właśnie przy Kujawskim dostałam wspomnianej wcześniej czkawki.

Joanno Szarańska! 

Chcę być tak samo zabawna, kreatywna i żeby ludzie tak samo świetnie się bawili przy moim pisaniu, jak bawiłam się przy Twojej książce :)

I dziękuję za bibliotekoznawstwo Kaliny! Ja, absolwentka tego samego kierunku, o jakże podobnym imieniu i partnerze Patryku :D "I że ci nie odpuszczę" najwyraźniej było mi przeznaczone.  


Będę tęsknić za Kamiennym Kręgiem. Za Panią Elizą, za Nadzieją, za Szparką (mistrzostwo świata!!!), za wąsatym Karolem Broszko, za warszawiakami... No i za Kaliną i Markiem, oczywiście.



Jeśli lubicie powieści w stylu lekko pierdołowatej, ale przesympatycznej Bridget Jones połączone z klimatem polskiej wsi i odrobiną zabawnego kryminału - KONIECZNIE przeczytajcie "I że ci nie odpuszczę". Warto było czekać na tę książkę. 


Książka zrecenzowana dzięki Wydawnictwu Czwarta Strona
(trzymacie poziom!)