Zastanawiałam się, jak ugryźć tę recenzję. Z jednej strony chcę Wam opowiedzieć o pięciu wspaniałych kobietach, które są bohaterkami książki, przyjaciółkami mieszkającymi w Umbrii i spotykającymi się w swoim gronie co czwartek. Gotującymi z pasją, zgodnie z tradycjami przodków. Chciałabym przybliżyć Wam postaci Chou (czyli narratorki, Amerykanki, jedynej "obcej" w towarzystwie), Mirandy, Ninucci, Gildy i Paoliny. Ale z drugiej strony - nie chcę Wam zdradzać ich historii.
Chciałabym opowiedzieć Wam o wspaniałych opisach Umbrii, zwyczajów jej mieszkańców, o nocach przesyconych historią i rozmowami o życiu. O tym, jak wielka jest siła miłości, przyjaźni i dobrego jedzenia.
Chciałabym również przekazać Wam opisy jedzenia zamieszczone w książce, ale zgodnie z prawem autorskim nie mogę tego zrobić. Tak na marginesie - na końcu książki De Blasi zamieściła zbiór przepisów, za których wypróbowywanie człowiek od razu chce się zabrać.
Chciałabym przekazać Wam ten cudowny nastrój, jaki towarzyszy lekturze tej książki. Bo Marlena De Blasi ma niesamowity talent do tworzenia tak sugestywnych opisów, że nie sposób nie mieć wrażenia, że siedzi się z bohaterami przy jednym stole, przeżywa z nimi ich problemy. Są naszymi przyjaciółmi.
Ale wiecie co? Sami musicie (ba, choć może nawet o tym nie wiecie, po prostu CHCECIE!) się przekonać, jak cudowna, ciepła i wprost idealna na lato jest ta książka. Po prostu. Życzę Wam, żebyście w czasie lektury "Wieczorów w Umbrii" odczuwali te same emocje, które odczuwałam ja. Żebyście zagłębili się w ducha magicznego Orvieto...
I, tak na koniec, chciałabym Wam polecić pozostałe książki De Blasi. Odkryjcie jej włoski świat, a zakochacie się w nim bez pamięci!
Tak o tym piszesz, że mam ochotę przeczytać :)
OdpowiedzUsuń