sobota, 13 grudnia 2014

Spór o lektury szkolne...

Jakiś czas temu rozgorzał w Internecie spór - jakie lektury szkolne byłyby najlepsze, najchętniej czytane i czy w ogóle zmieniać kanon lektur? Każdy ma swoje zdanie na ten temat, ja dziś wyrażę głośno swoje, w końcu zdobyty w toku ponad 20-letniej edukacji tytuł nauczyciela bibliotekarza mnie do tego upoważnia.

Edukację w szkole podstawowej rozpoczęłam w 1993 roku. Wiadomo, demokracja kiełkuje, w szkołach ciągle stołki grzeją głównie nauczyciele starej daty, lista lektur była przestarzała. Być może nie do końca tak to odczuwałam, ale po latach widzę, że byłam chyba jakimś diabelskim wyjątkiem, skoro mniej więcej ogarniałam rozumem siedmiolatki te wszystkie lektury, którymi mnie karmiono na lekcjach, i nie zgłaszałam braku zrozumienia dla niektórych opisanych sytuacji czy zachowań bohaterów. Wiecie, co jest jednocześnie zabawne i przerażające? To, że po dwudziestu latach lista lektur niemalże nie uległa zmianom. Dzieci nadal mają obowiązek czytać o psie, który jeździł koleją, Plastusiu od pamiętnika, Filonku Bezogonku (obrońcy praw zwierząt pewnie mają zastrzeżenia do tytułu), o przygodach Anaruka z Grenlandii, choć nie wiedzą, gdzie Grenlandia leży, książki Konopnickiej, Kownackiej, Papuzińskiej, Bahdaja, Makuszyńskiego i innych. Sytuacja zmienia się w klasie 4, kiedy do listy lektur po 1993 roku doszedł "Harry Potter", czy też "Opowieści z Narnii". Wiadomo, Sienkiewicz i Prus w komitywie z Kernem i panią Kruger depczą po piętach Niziurskiemu, Mickiewiczowi, Kiplingowi i Twainowi. Nazwiska znane od lat. I to jest właśnie sedno problemu.

W gimnazjum (jako jego pierwszy, eksperymentalny rocznik mogę to potwierdzić, bo tego doświadczyłam) lista lektur przeraża - Sienkiewicz, Homer, Fredro czy Żeromski, a do wyboru Sienkiewicz, Ożogowska (o ile Musierowicz kocha się do tej pory, tak Ożogowska jest już przestarzała), Nienacki i Dygasiński. W drugiej klasie powtórka z Sienkiewicza i Żeromskiego, ale na pociechę mamy Tolkiena i Lema. No i Siesicką, która tak jak Ożogowska, w obecnych czasach jest po prostu naiwna. Trzecia klasa to już Hemingway, Czechow, Kamieński, Słowacki, Orwell, Kochanowski i Wyspiański. Czyli lektury, które w wielu przypadkach czyta się ciężko nawet studentom polonistyki. Do wyboru ciekawy Białoszewski, Gaarder, Mitchell (to głównie dla dziewcząt), ale i Prus oraz Sienkiewicz.

Liceum to w zasadzie powtórka z całości gimnazjum plus kilka nowych pozycji - Conrad, Dostojewski, Kuncewiczowa, Szulc, Gombrowicz, Kapuściński, Mrożek, Camus, Masłowska... Zabawne, że na każdym etapie edukacji te najciekawsze lektury są omawiane wyłącznie we fragmentach!

A teraz do rzeczy. Z moich obserwacji wynika, że dla wielu młodych ludzi język i tematyka niektórych lektur jest po prostu nie do przeskoczenia. Wiadomo, nikt nie każe uczyć o Justinie Bieberze czy czytać "Zmierzchu", ale przestarzałe lektury po prostu zniechęcają do sięgania po inne książki, do czytania w ogóle. To już nie jest przyjemność, ale przymus. Lektury szkolne wywołują w 90% przypadków ograniczenie kontaktów z książką w przyszłości! Nie bez znaczenia jest też natłok lektur w szkołach, gdzie, jak wiadomo, każdy przedmiot ma przeładowany program. Nic dziwnego, że "Matura to bzdura" święci triumfy w Internecie - samej ciężko mi było ogarnąć całokształt materiału w szkole średniej, a dodam, że byłam zawsze raczej ambitna.

Do czytania zniechęca jednak nie tylko lista lektur, ale i sposób ich omawiania na zajęciach. Do tej pory w szkołach uczą nauczyciele mający nawyki z PRL albo nudzący się w swojej pracy. Oczywiście nie uogólniam, bo znam wielu nauczycieli z pasją, ale sami przyznacie - nie macie takich odczuć, kiedy myślicie o swoich (teraźniejszych lub byłych) nauczycielach? Reforma edukacji, po której zamiast do twórczego myślenia zmusza się do odtwórczego kombinowania, żeby trafić w klucz egzaminacyjny, była błędem. Tak, mówię to wprost - to był błąd. W tej formie to było najgorsze, co mogło spotkać młodzież. Ktoś chyba nie przemyślał do końca przebiegu reformy i miał cichą nadzieję, że się powiedzie. Surprise!

Pod artykułem Gazety Wyborczej na Facebooku, na temat kanonu lektur wypowiadali się czytelnicy. Zszokowała mnie wypowiedź pewnego pana, grubo po 60 roku życia. Używając wersalików (przebrnęłam przez jego komentarze wyłącznie z ciekawości, bo wizualnie było tragicznie) stwierdził, że uczniowie "mają dostać kanon lektur i już, mają czytać, jak im każą!". Zero zrozumienia. Domyślam się, że to efekt wychowania i edukacji, kiedy narzucano ludziom wiele rzeczy, a oni nie mieli nic do gadania. Pan po prostu tak był kształcony i myśli, że tak jest teraz. Ale litości, mamy - jeszcze - 2014 rok, każdy ma prawo powiedzieć, co go boli, najlepiej w kulturalny sposób. Ja staram się wczuć w sytuację obecnej młodzieży, która katowana jest niezrozumiałymi dla nich lekturami, przez które muszą przebrnąć, ale jest to droga przez mękę. Wiem, że jakiego kanonu by nie ustalono - jeszcze się taki nie urodził, co by każdemu dogodził i zawsze ktoś będzie miał jakieś "ale". ALE...

Tyle jest ciekawych, wartościowych książek... Nie mówię, żeby od razu rezygnować z klasyki. Ona też jest ważna, nawet bardzo ważna. Tylko czy naprawdę nie da się czytać czegoś, co nie straciło na aktualności 20-30 lat temu? A przede wszystkim - czy naprawdę nauczyciele nie umieją uczyć inaczej, ciekawiej? Wiem, że umieją. Wiem, bo sama miałam genialnych nauczycieli, a na studiach wręcz arcygenialnych literaturoznawców jako wykładowców. Wystarczy odrobina chęci, zmiana podejścia do ucznia, do nauczania lektur. Rozumiem, że najprościej jest iść od lat wytyczoną ścieżką i najłatwiej korzystać ze swoich - lub cudzych - opracowań przez całe lata nauczania (i bycia nauczanym)... Ale nie sądzicie, że to cofanie się, a nie dawanie kroku naprzód? Odrobina inicjatywy, choć wiem, że przy marnych zarobkach po prostu już nie chce się jej wykazywać, nie zaszkodzi. Zainteresować lekturą nie jest trudno, jeśli omówienie jej nie polega na napisaniu wypracowania przedstawiającego bohatera, streszczeniu fabuły albo omówieniu znaczenia niebieskich firanek. Nawet Szymborska miała problemy z interpretacją własnej twórczości na maturze, kiedy dano jej taką możliwość dobrych kilka lat temu.


I choć moje zdanie pewnie nic nie znaczy, lżej mi na duszy, że powiedziałam, co myślę.

Podpisano:

Karolina Furyk, wojująca o uaktualniony kanon lektur w szkołach

5 komentarzy:

  1. Ja wspominam dobrze moją polonistkę z liceum. A klasykę z wiekiem chyba bardziej się docenia. (p.s. chyba jesteśmy z tego samego rocznika :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się, że kanon lektur powinien być poszerzony o książki bliższe współczesnej młodzieży. Oczywiście nie twierdzę, że powinno się wywalić wszystkie klasyki i zastąpić je książkami takimi jak "Harry Potter" itp. Uważam, że każdy powinien zapoznać się z paroma klasykami, jednak kilka nowszych pozycji nikomu by nie zaszkodziło. Sądzę też, że książki czyta się głównie po to, żeby coś z nich wynieść. Często w tych starszych po prostu nie dostrzegamy już tego morału, a znajdzie się na pewno inna pozycja, świeższa, która przekazuje to samo, ale w łatwiejszy dla nas sposób. Inną sprawą są też osoby, które lektur nie czytają i jest to znacząca większość, a przynajmniej ja zauważam coraz więcej takich osób, które żerują tylko na streszczeniach, albo w ogóle olewają temat. Uważam, że im nawet uwspółcześnienie lektur nic nie da. Taki opór do książek trudno zwalczyć, jednak w pewnym sensie, to właśnie lektury są winne tym oporą. Mam nadzieje, że sytuacja się zmieni i więcej osób zacznie sięgać po książki dobrowolnie, nie bojąc się też stawić czoła klasykom.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam 18 lat, w tym roku skończę 19. Chodzę do szkoły średniej i z całego serca nienawidzę lektur szkolnych, ale książki spoza kanonu lektur czytam z ogromną przyjemnością. Bardzo ciężko jest mi skupić się na lekturach, a w szczególności, gdy jest mnóstwo archaizmów. Jakoś nie trafiają do mnie i ciężko mi przez nie przebrnąć.

    OdpowiedzUsuń