środa, 11 lutego 2015

Książkowe wyzwanie 2015 a jego przeciwnicy - czyli jak się wkurzam nieustannie od miesiąca.

No dobra. Dziś znowu się wkurzyłam. Stąd ten tekst. Ale od początku...

Nie ukrywam i nigdy nie ukrywałam, że łykam książki jak lekoman środki przeciwbólowe. Nie są to książki jednolite gatunkowo. Biorę, co leci i czytam. Bestsellery, klasykę, ba, nawet dla rozrywki czytałam książkę wydaną sto lat temu, traktującą o... bakteriach. To była luźna biografia Ludwika Pasteura. Wyznaję zasadę, że nic co drukowane nie jest mi obce i wypada mi znać wiele tytułów, żeby móc się o nich wypowiadać. Nawet Greya (sic!!!) próbowałam czytać, ale sorry - nie udało się. Nałogowo kupuję książki. Uznałam więc, że świetnym pomysłem będzie podjęcie w tym roku wyzwania czytelniczego i tak oto pierwszego stycznia zaczęłam czytać książki według dwóch list. Oczywiście - całkiem przypadkowo każdy tytuł z dotychczas przeczytanej książki spokojnie mogę podciągnąć pod któryś punkt z listy. Czytam więc to, co lubię, a lista w całkiem przyjemny sposób jest odhaczana książka po książce.

Dlatego wyobraźcie sobie stan mojego wku...rzenia, kiedy na forach poświęconych książkom i czytelnictwu widzę komentarze w stylu: Nie lubię list. Czytam, co chcę. Nie czytam na wyścigi. Nie lubię wyzwań. Czytam dla przyjemności. Nie widzę sensu takiej listy. Przez listy czyta się chłam/cienkie książki. I wiele, wiele innych.

Zastanawia mnie, czy ktoś stoi nad tymi ludźmi z batem i każe im czytać dokładnie to, co jest na listach, ale podporządkowując do tych punktów książki, których czytanie boli ich fizycznie. Ja wiem, że przy akcji "52 książki w rok" dużo pań czyta po prostu Harlequiny (mistrzostwo osiągnęła pani, która szczyciła się przeczytaniem w styczniu kilkunastu? kilkudziesięciu może nawet? Harlequinów. Bo czyta i wara nam od jej wyborów czytelniczych). OK, popieram czytanie jako czytanie. I faktycznie nic mi do wyborów czytelniczych. Nie każdy musi czytać Steinbecka, Hamsuna, Eco czy klasykę literatury polskiej (bo zagraniczna przecież jest "be" i ogólnie nie do przyjęcia, a klasykę polskiej literatury znać każdy winien! - tak, takie zdanie literackich pseudopatriotów też niejednokrotnie widuję). A najlepsze, że laureaci Nagrody Nobla, Pulitzera, Nike czy Paszportu Polityki bardzo często są deprecjonowani i uznani za nienadających się do czytania. Najwyraźniej dla niektórych "ambitna książka" to chyba encyklopedia albo faktycznie tak uwielbiana przez tzw. hejterów wyzwań klasyka. I tylko to.

Dochodzę do wniosku, że fajna akcja, która miała na celu może nie tyle propagowanie czytelnictwa, co po prostu dobrą, czytelniczą zabawę - stała się zarzewiem konfliktów i dyskryminacji czytelniczej. Kiedy do głosu w agresywny sposób dochodzą ludzie, którzy czytają książki objętościowo wprost proporcjonalne do swojego ego, albo mówią, że "beletrystyka to gówno" (przepraszam za cytat) - to coś tu jest nie tak. Nie sądziłam, że można być ofiarą takiej agresji słownej, jak są czytelnicy książek lekkich, łatwych i przyjemnych. Jaka ja byłam głupia!

Wiecie, jak ja to widzę?

Wyzwania to dla mnie motywacja do tego, żeby czytać książki, które zalegają mi na półce. Które odkładam na wieczne nieprzeczytanie - z różnych powodów. Bo mi nie podchodzą treściowo, językowo albo po prostu - jak w przypadku Stiega Larssona - wiem, że to już koniec i nie chcę znać zakończenia. Chociaż historia, którą wymyślił Larsson, będzie dokończona w tym roku przez zupełnie innego pisarza. A szkoda.

Jest to dla mnie również motywacja do tego, by sięgać po coś, po co bez udziału w wyzwaniu bym nie sięgnęła: fantasy, fantastyka i kilka innych. Nigdy nie mogłam przebrnąć przez "Wiedźmina", a teraz go czytam. Powoli, ale czytam.

Dlatego tym bardziej dziwi mnie odgórne torpedowanie tych akcji. Tym bardziej, że najgłośniej krzyczą osoby, które uważają, że stoją wyżej w czytelniczym rankingu - o ile takowy istnieje, a pewnie istnieje ;) Albo te, które nie czytają. W ogóle.

Dochodzę do kolejnego wniosku - każdy czyta co chce, kiedy chce i jak chce. Wyzwania to zabawa, a wielu krzykaczom najwyraźniej brakuje dystansu. Nie tylko do wyzwań czytelniczych, ale i do SIEBIE.

Życzę go więc każdemu - czy bierze udział w tych akcjach, czy też nie. Bo dystansu w narodzie brakuje na wielu płaszczyznach. Ba, nawet mnie samej go brakuje w tym momencie (patrz: napisałam ten tekst), ale czasem nie rozumiem ludzi. Albo jestem "inna", z kosmosu może? Albo to po prostu wpływ Czarnobyla na mój rozwój intelektualny.

Reasumując - czytajcie! To przyjemność nawet z listami :)

8 komentarzy:

  1. Oj, Karolina, spokojnie. Na świecie jest mnóstwo frustratów, którzy za cel życia obrali sobie wkurzanie innych. Nigdy im nic nie pasuje. Zamiast zająć się własnym rozwojem, hejtują innych. U mnie na fejsie mają zawsze bana, bo jeśli chcą gdzieś zaistnieć, to nie moim kosztem i nie w mojej przestrzeni. A na fora po prostu nie wchodzę. Szkoda nerwów, by zadawać się z planktonem umysłowym ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Grunt to dbać o higienę mózgu :):):) To prawda :) I ogólnie jestem spokojna, ale takie komentarze mnie po prostu frustrują. A może to po prostu PMS :D Niemniej jednak rozumiem, że ktoś może nie lubić wyzwań, tylko po co hejtować innych?

    OdpowiedzUsuń
  3. a ja uwielbiam listy, jest we mnie kujonek, dziobaczek, który lubi wszystko poukładać, oczywiście wszystko co chce, bo w pokoju burdel, zaraz sobie wydrukuję angielską listę i przetłumaczę :))

    OdpowiedzUsuń
  4. Niezwykle trafnie to ujęłaś! niezwykle denerwują mnie "intelekturalne" snoby, które próbują innym narzucać co mają czytać. Uważam, że lepiej w roku przeczytać 100 harlequinów (sama czytam je na tzw. odmóżdżenie i nigdy się tego nie wypierałam choć w tym roku nie przeczytałam jeszcze ani jednego;)) niż nie przeczytać nic poza internetowymi wypocinami frustratów. I tak jak od wszystkich innych moich wyborów nic nikomu do tego!

    OdpowiedzUsuń
  5. "Nie ukrywam i nigdy nie ukrywałam, że łykam książki jak lekoman środki przeciwbólowe." - gdybyś nie kupiła mnie wcześniej całą swoją osobą, kupiłabyś mnie tym zdaniem.

    Nigdy nie lubiłam wyzwań. Uważałam, że wyzwania są dla kogoś innego. Dopóki nie stwierdziłam, że wyzwanie jest dla mnie. Bo:
    a) mogę z kimś pogadać o książkach z wyzwania
    b) czytam regularniej
    c) i więcej
    d) i różnorodniej
    e) i jaram się tym.
    Najwięcej szumu robią ci, co z trudem dochodzą do 52 książek. Prawdziwi entuzjaści książek... po prostu czytają. Bo to ich kręci, cieszy i podnieca!

    OdpowiedzUsuń
  6. Dla mnie zmorą zawsze była mnogość tzw. wyzwań czytelniczych - musiałabym czytać książki tylko pod nie, żeby się wyrabiać. W tym roku twardo narzuciłam sobie dyscyplinę - tylko jedno wyzwanie, oczywiście to najbardziej popularne. Ale jak nie wyjdzie, to nie będę rozpaczać. Czytam dla czytania, nie dla wyzwań, choć w życiu by mi nie przyszło do głowy, żeby komuś je odradzać :)

    OdpowiedzUsuń
  7. I co, przeczytałaś Wiedźmina...? :)

    OdpowiedzUsuń
  8. I co, przeczytałaś Wiedźmina...? :)

    OdpowiedzUsuń